Karol przeminął. Nastał wrzesień. Wrzesień, październik, listopad - były mocno burzliwe. Dużo ludzi nagromadzonych w małych zakamarkach mojej jaźni, w jeszcze mniejszych odstępach czasowych. Część z nich okazała się miłym darem na nową drogę życia, bo z kaprysem tak ją nazywałam, druga część była jak kamienie niewygodnej drogi. Ale byli. Przyczynili się do hartu mojego charakteru - negatywne sytuacje, skutki i ludzie hartują nas samych; to była prawda ponadczasowa im mocniej dostawałam po ambicji tym bardziej zawzięta osoba we mnie wzrastała. Wszyscy zastanawiali się kiedy w końcu zostanie złamana ta emocja, ale bacznie jej pilnowałam, bo bałam się stać jota w jotę jak Karol. Chociaż po części muszę przyznać, że stałam się - lekkoduchem, ignorantem (krótkoterminowym, ale jednak...) z ogromną butelką whyski i szałem na spędzanie czasu jak najdalej od domu. Dom mnie bardzo przerażał. Przerażała mnie przestrzeń, która odwiecznie zdawało mi się wypełniona była Karolem. Tak bardzo dotknęła mnie strata po Karolu i to co pozostawił we mnie, że dziki szał obaw zaczął rządzić moim życiem. Dało się to wyczuć na kilometr. Z dnia na dzień jednak stawiałam to nowe kroki, wspierana przez kilka ludzi na raz - ale stawiałam. Wyszłam poza przestrzeń imienną.
Praca w redakcji dała mi ogrom polotu. Otworzyła po raz kolejny na to nowe perspektywy spoglądania w stronę rzeczywistości, za co bardzo jestem wdzięczna. I wiele nauczyła. Stała się punktem odniesienia mojej katapulty w stronę własnej samorealizacji, otworzyła znacznie oczy własne potrzeby zdobywania. Kochałam zdobywać, traktować wszystko jak niekończące się wyzwanie... małe kroki po wielkich schodach.
I nagle poznałam Piotra. Tak, tak. Tego samego, o którym przeraźliwie zawodzę od kilkunastu dni. Nie wiem tak na prawdę jaki cel miało nasze spotkanie, dało mi wiele zastanowień i wahań. Ale zrozumiałam, że możesz być najlepszym człowiekiem tego świata we własnych staraniach, lecz jeśli ktoś potrzebuje tylko siebie to ciebie na pewno nie zapragnie. Była to dla mnie nauczka, żeby nie próbować kolejny raz zrzekać się siebie. I nie zmieniłam się. Byłam tą samą podzieloną na trzy, tylko bolało mnie odrzucenie bo podczas kilku wspólnych nocy serce mocniej zabiło.
Dzisiaj siedzę w największym pomieszczeniu naszego domu i chwilowo nie przeraża mnie jego ogrom. Wypełniam ciszę muzyką i w ten przełomowy dzień zakorzeniam się w tym pomieszczeniu. Zrezygnowałam z wyjść, zrezygnowałam dziś z ludzi. Zawsze jest mnie pełno. Jestem medialną zwierzyną. Serfuję po Internecie równie sprawnie co po książkach. Ciągle jest mnie wszędzie; poznaję wiecznie nowych ludzi, nowe miejsca. Lubię to. Mam swój port, do którego wracam i kilku ludzi obranych za przystań, u których szukam schronienia podczas kolejnych sztormów. Jestem smutna od jakiegoś czasu, a jednocześnie cholernie szczęśliwa, bo nie należę do kategorii - nie obchodzi mnie strata, ze stratą sobie radzę w mgnieniu oka. Nie. Ja - opłakuję, przeżywam, roztrząsam - ja ... się żegnam. Mogłabym krzyknąć: the long goodbye!
Lista postanowień 2014:
1) Rzucam pracę w redakcji. Szukam nowej. Dopóki mogę sobie pozwolić na przebieraniu w miejscach pracy - szukam, zdobywam, pozyskuje i ciągle się uczę.
2) Ruszam ze swoim pomysłem.
3) Wracam na studia z hukiem ogarniania zaległości jakie sobie zafundowałam własnym 'olewactwem'.
4) Uczę się żyć ze sobą.
5) Dalej kontynuuje: podróżowanie, zwiedzanie, poszukiwanie i poznawanie.
6) Zjadam dystans na śniadanie i małym krokiem uczę się, że najlepszym wyznacznikiem w poznaniu drugiego człowieka jest czas, gdy emocja śpi.
7) Bezwarunkowo... doceniam ludzi, nazwanych - moimi.
Za co ukłony w stronę 2013:
1) Za rodzinę.
2) Za Kubę, Olafa, Anne, Marcina, który chce mieć pseudonim artystyczny - DANIEL. Za Piotra dwa. Za garstkę ludzi dookoła, którzy walczą z moją fanaberią i zmyślnie wypełniają szyki między: załamaniem a śmiechem.
3) Za pracę, którą jak widać mam zamiar porzucić.
4) Za wszystkie doświadczenia, które mnie podbudowały o kilkadziesiąt centymetrów.
5) Za emocje.
* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - 2014 pod kołdrą.