wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie

Od rana pytają mnie czy dokonuje podsumowań tego co teoretycznie odeszło a przynajmniej powinno odejść na rzecz tego co w praktyce zdecydowanie nadejdzie? Odpowiedź brzmi: tak. Rozliczam samą siebie i to też mam zamiar tu zrobić, pożegnać się ze wszystkim i zawzięcie, zamaszystym krokiem wejść w 2014.


Ubiegły rok mogłabym nazwać rewolucją. Sylwestra ubiegłego spędziłam z Karolem, to była pierwsza nasza impreza debiutancka jako stały, skrystalizowany związek partnerski - czerwony kapturek i wilk. Nigdy nie zapomnę jak wracaliśmy autem i co jakiś czas szturchałam jego smukłe ciało, kiedy głowa znacznie ciężka opadała na moje ramie. Wydawał mi się wtedy bardzo uroczy, zawsze takim mi się wydawał - nie ważne jak bardzo mnie skrzywdził w danym momencie, to coś zmywało gorycz. Więc... cały rok spędziłam z Karolem. Wspólne mieszkanie, wspólni znajomi, wspólne życie... w sumie bardziej jego niż moje, ale życie. I koniec. Koniec był najbardziej niechlubną częścią naszego związku. Krzyki, szarpania, wodospady niekończących się pretensji i błagań. Brzydki koniec, ale mieliśmy wiele brzydkich momentów. Nie zrobiło mi to różnicy, chociaż jednak znaczną różnicą okazało się dla mojego organizmu, który napędzała dopamina zwana - Karol.

Karol przeminął. Nastał wrzesień. Wrzesień, październik, listopad - były mocno burzliwe. Dużo ludzi nagromadzonych w małych zakamarkach mojej jaźni, w jeszcze mniejszych odstępach czasowych. Część z nich okazała się miłym darem na nową drogę życia, bo z kaprysem tak ją nazywałam, druga część była jak kamienie niewygodnej drogi. Ale byli. Przyczynili się do hartu mojego charakteru - negatywne sytuacje, skutki i ludzie hartują nas samych; to była prawda ponadczasowa im mocniej dostawałam po ambicji tym bardziej zawzięta osoba we mnie wzrastała. Wszyscy zastanawiali się kiedy w końcu zostanie złamana ta emocja, ale bacznie jej pilnowałam, bo bałam się stać jota w jotę jak Karol. Chociaż po części muszę przyznać, że stałam się - lekkoduchem, ignorantem (krótkoterminowym, ale jednak...) z ogromną butelką whyski i szałem na spędzanie czasu jak najdalej od domu. Dom mnie bardzo przerażał. Przerażała mnie przestrzeń, która odwiecznie zdawało mi się wypełniona była Karolem. Tak bardzo dotknęła mnie strata po Karolu i to co pozostawił we mnie, że dziki szał obaw zaczął rządzić moim życiem. Dało się to wyczuć na kilometr. Z dnia na dzień jednak stawiałam to nowe kroki, wspierana przez kilka ludzi na raz - ale stawiałam. Wyszłam poza przestrzeń imienną.

Praca w redakcji dała mi ogrom polotu. Otworzyła po raz kolejny na to nowe perspektywy spoglądania w stronę rzeczywistości, za co bardzo jestem wdzięczna. I wiele nauczyła. Stała się punktem odniesienia mojej katapulty w stronę własnej samorealizacji, otworzyła znacznie oczy własne potrzeby zdobywania. Kochałam zdobywać, traktować wszystko jak niekończące się wyzwanie... małe kroki po wielkich schodach.

I nagle poznałam Piotra. Tak, tak. Tego samego, o którym przeraźliwie zawodzę od kilkunastu dni. Nie wiem tak na prawdę jaki cel miało nasze spotkanie, dało mi wiele zastanowień i wahań. Ale zrozumiałam, że możesz być najlepszym człowiekiem tego świata we własnych staraniach, lecz jeśli ktoś potrzebuje tylko siebie to ciebie na pewno nie zapragnie. Była to dla mnie nauczka, żeby nie próbować kolejny raz zrzekać się siebie. I nie zmieniłam się. Byłam tą samą podzieloną na trzy, tylko bolało mnie odrzucenie bo podczas kilku wspólnych nocy serce mocniej zabiło.

Dzisiaj siedzę w największym pomieszczeniu naszego domu i chwilowo nie przeraża mnie jego ogrom. Wypełniam ciszę muzyką i w ten przełomowy dzień zakorzeniam się w tym pomieszczeniu. Zrezygnowałam z wyjść, zrezygnowałam dziś z ludzi. Zawsze jest mnie pełno. Jestem medialną zwierzyną. Serfuję po Internecie równie sprawnie co po książkach. Ciągle jest mnie wszędzie; poznaję wiecznie nowych ludzi, nowe miejsca. Lubię to. Mam swój port, do którego wracam i kilku ludzi obranych za przystań, u których szukam schronienia podczas kolejnych sztormów. Jestem smutna od jakiegoś czasu, a jednocześnie cholernie szczęśliwa, bo nie należę do kategorii - nie obchodzi mnie strata, ze stratą sobie radzę w mgnieniu oka. Nie. Ja - opłakuję, przeżywam, roztrząsam - ja ... się żegnam. Mogłabym krzyknąć: the long goodbye!


Lista postanowień 2014:

1) Rzucam pracę w redakcji. Szukam nowej. Dopóki mogę sobie pozwolić na przebieraniu w miejscach pracy - szukam, zdobywam, pozyskuje i ciągle się uczę.

2) Ruszam ze swoim pomysłem.

3) Wracam na studia z hukiem ogarniania zaległości jakie sobie zafundowałam własnym 'olewactwem'.

4) Uczę się żyć ze sobą.

5) Dalej kontynuuje: podróżowanie, zwiedzanie, poszukiwanie i poznawanie.

6) Zjadam dystans na śniadanie i małym krokiem uczę się, że najlepszym wyznacznikiem w poznaniu drugiego człowieka jest czas, gdy emocja śpi.

7) Bezwarunkowo... doceniam ludzi, nazwanych - moimi.


Za co ukłony w stronę 2013:

1) Za rodzinę.

2) Za Kubę, Olafa, Anne, Marcina, który chce mieć pseudonim artystyczny - DANIEL. Za Piotra dwa. Za garstkę ludzi dookoła, którzy walczą z moją fanaberią i zmyślnie wypełniają szyki między: załamaniem a śmiechem.

3) Za pracę, którą jak widać mam zamiar porzucić.

4) Za wszystkie doświadczenia, które mnie podbudowały o kilkadziesiąt centymetrów.

5) Za emocje.



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - 2014 pod kołdrą.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Odnalazłam dziś wpis z portalu społecznościowego:

2 lipca 2011 Najchętniej SMS-em wysłałabym się na Śląsk. 

30 grudnia 2013 Najchętniej znowu bym to zrobiła. 


Brakuje mi bezkarnie cytrynowych popołudni.

Zawsze kiedy jest mi maksymalnie źle - uciekam na Śląsk. Jutro też miałam zamiar to zrobić. Uciec.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - ulubiona rzecz.
Ostatnio bardzo dużą część czasu własnego, spędzam na rozmowach. Ogrom słów wypływa ze mnie niczym kręta serpentyna bądź konfetii - mimowolnie. Słowa odkąd sięgam tylko pamięcią miały dla mnie mistyczną moc, wartość przenoszenia gór między ludźmi. Najbardziej lubiłam te przemyślane wyrazy i szyki zdań. Dlatego, że później echem odbijały się w mojej potylicy... Słowa pisane, czy słowa mówione? Mówione miały tą magię, mogły przybrać dowolny kształt imaginacji za pomocą dźwięku. Ceniłam głos. Stałam się -pół wieku temu- ogromnym estetą. Głos musiał być zadbany jak najlepsza para butów. Musiał pasować do człowieka, być równie ścisły z nim co jego własna skóra... Musiał sprawiać, że jego słuchanie było moją kolejną przyjemnością, tak abym pragnęła - więcej słów. 

Kiedy głos był drażniący, zaczynał mnie drażnić i człowiek. Jednak - najbardziej lubiłam zaskoczenia, kiedy mężczyzna otwierał usta i od pierwszego dźwięku, tonu, tembru jego głosu... kąciki moich ust wznosiły się ku górze. Zaskoczenie głosem zawsze było moim i tylko moim zaskoczeniem. Tak było z Piotrem dwa. Nigdy nie zapomnę jak osiem lat temu, spotkaliśmy się na jednej z ulic naszego rodzinnego miasta i w momencie kiedy się ze mną przywitał, miałam to coś w oczach co zdarza się, każdej nastolatce zapatrzonej w starszego chłopca. Przez osiem lat nasze drogi różnie się rozjeżdżały, ale nie podważalnie od ośmiu lat bez względu na burze i pioruny (które niewątpliwie były) zawsze te drogi, w którymś punkcie łączyła rozmowa. Znowu jesteśmy starsi. I dalej jego głos przechowuje moja pamięć. Wczoraj go widziałam. Zobaczyła go też Majka. Obydwie się ucieszyłyśmy, nawet jeśli było to tylko widzenie Internetowe... to i Zośce zrobiło się cieplej na sercu. Każda z nas kochała jego blizny po garnku gorącej wody i wycięciu wyrostka... I to, że u niego słowa były na wagę złota. Nie szastał nimi na prawo i lewo a ja lubiłam na nie czekać, bo wiedziałam, jak bardzo ich wydźwięk będzie wyważony.

Wczorajsza rozmowa była wyważona. Była smaczna. Najadłam się nią po same brzegi! Między nami wszystko od zawsze działo się w zwolnionym tempie... wczoraj żartobliwie stwierdziliśmy, że w tempie najmniejszego ślimaka tego świata, miało to sens. Za co Piotr dwa był moją pierwszą miłością? Za rozsądek i ciepło słów, że moje serce zawsze znajdowało złoty środek wyciszenia huku miasta i spraw. Przyjaźń z nim była szarpana i ciągła, miała tyle lata i zapowiadało się, że będzie miała jeszcze kilka. Majka oddała mu wszystkie silne emocje i serce "trusia" dla niego miała, nie ważne kto był na pulpicie Piotr dwa zawsze był powagą naszej sytuacji - słuchałyśmy, mówiłyśmy, czekałyśmy z pomocą w zanadrzu. Miał tą cierpliwość, żeby okiełznać bałagan, który roztaczałyśmy nadekspresją. Miał cierpliwość słowa.

Potrzebowałam tej rozmowy a on wiedział, że jestem w tej potrzebie. Znał mnie tak dobrze, jak mój starszy brat Kuba. Znał też Majkę i Zośkę, i co więcej - umiał z nimi prowadzić dialog. A więc - dał nam dialog wczorajszej nocy i jak dziecku, wytłumaczył wszystko... krok po kroku bez wzburzenia; sprawił, że pierwszy raz od kilkunastu dniu wstałam lżejsza.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - czy Wy też widzicie to słońce?

niedziela, 29 grudnia 2013

Wstałam dzisiaj lewą nogą. Nie wiedziałam, że można obudzić się tak poirytowanym aby ta irytacja nie mogła znaleźć miejsca w największym pomieszczeniu naszego domu. Ale można. W nocy odbyłam wymianę argumentów z Piotrem, na własne niedołężne życzenie. Po raz kolejny moje argumenty zbijały jego teorie, które śmierdziały postmodernistycznym podejściem, a schyłek... był coraz bliżej. Moje było na wierzchu, bardzo często było. Momentami będąc w centrum własnego zaspania, przecierałam oczy i nie dowierzałam w treści sztampowych SMS-ów. Boże czy to wszystko ostatnio dzieje się na prawdę?! ... Zaczęłam mocno gonić za myślą tej nocy - czyżby przyjaźń z ludźmi mojego życia była nieomylną wyrocznią prawdy? A przecież powtarzali, zaklinali a nawet i ... błagali - że ten typ tak ma, że pierwsze wrażenie, którego się trzymałam było najbardziej mylną perspektywą patrzenia na Piotra.

I nagle czar powoli pryskał. Dudniła we mnie nieposkromiona złość. Widziałam już po Zośce, że ma dość powietrza przepełnionego melodramatem mojego - za i przeciw. Ale czar na prawdę zaczął uchodzić... Najpierw go tłumaczyłam, szukałam logicznej formy, z której zrobiła go matka. A później, zaczęłam próbować zrywać klapki z oczu; im mocniej go tłumaczyłam, tym mocniej dostrzegałam, że przeżywanie tej sytuacji jest zdecydowanie jednostronne... to było moje przeżywanie i chyba moja... gonitwa za fantazją, w którą go ubrałam. Powoli traciłam jasność osądu, ale z drugiej strony Zośka mnie upominała i ciągle pytała: czy jasność osądu w ogóle była mi dana, czy w ogóle ją miałam? Powtarzała mi ciągle, że nie pasuję do tych czasów. A Piotr dwa, bo znałam dwóch Piotrów, z którym byłam i znałam od ośmiu lat... ciągle mnie upominał, że muszę przestać wierzyć w czystość intencji człowieka, bo człowiek zmienił świat w machinę dzisiejszego egoizmu. Racja.

A więc kim jest Piotr? Jest tym rozżalonym chłopakiem, który nie umie darzyć emocją, czy po prostu nałogowym dawcą spermy z przydziałem, na każde miasto w Polsce? Tak bardzo nie wiem - nic. Nie wiem, też gdzie zaczęła się próba udzielenia odpowiedzi a co dopiero, gdzie i po co powstało we mnie to pytanie... Normalny człowiek, dość przeciętny "olał" by sprawę i okrężnym ruchem poszedł przed siebie, a ja i moja cudowna mentalność ... jak zawsze rozwodzimy się nad przyczyną i skutkiem. 


Tak czy siak: zgubiłam wątek. Wróćmy do tego, że relacje mogą zaczynać się drogą pod górkę, i może być z tego niesamowicie dobra komplikacja zamiarów na przyszłość... ale tam są dwa naciski, naciski dwóch starań. Tu się zaczęło, owszem - skomplikowanie... ale z jednym naciskiem i w końcu czas się wziąć cholera w garść i przestać naciskać - Zośka.


Chciałam kiedyś zmieniać świat. I może go trochę zmienię w wakacje.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - płynie nauka w słowach ludzi mi bliskich.

sobota, 28 grudnia 2013

Mistrz faux pas

Nie potrafię znaleźć najlepszego określenia na wczorajszy wieczór. Najchętniej wycedziłabym ponownie twarzą w poduszkę i niemym westchnieniem stwierdziła: japierdole... Przewracam oczami w nieskończoność nad swoją własną głupotą uczynku. Jednak potrafię być mistrzem faux pas - tak. Sposób w jaki Mama przyniosła mi rosół do pokoju i technika postawienia go na szafce, nakazuje mi wnioskować nieposkromione szeregi złości za nocną przygodę. Fakt, że mój stan nie wskazywał na zbytnie trzymanie się pionu... zostało mi pozwolone wykazać się inwencją - jak sobie pościelisz tak się wyśpisz... to się wyspałam, największy pluszak stał się obiektem, w którym upatrywałam poduszkę. 

Nagromadzenie wiadomości tekstowych, wprawia mnie w zakłopotanie. Olaf dał mi bure. Porządną... poczułam się jakby krzyk ojca zasiadł nad moją głową. Gniewny krzyk. Olaf bardzo przejmowała się tym, co zaczęło się ze mną dziać. Pogubiłam się i wpadłam w wir. Dostrzegał to bardziej niż ktokolwiek z czym mam problem i czego zaczęłam nadużywać... 

Wierzę w to, że nowy rok przyniesie zmiany. 

Chciałabym zmian w sercu.

* * * 
Pamiętniki człowieczeństwa - ssie mnie w żołądku. 

piątek, 27 grudnia 2013

Ten człowiek miał w sobie coś takiego, że odganiał nawet największe chmury niepowodzenia. Mojego niepowodzenia. Sprawiał, że uśmiech sam mimowolnie gnał po twarzy i wprawiał w zawieruszenie myśl tysiące. Lubiłam spędzać czas z Marcinem. Nie wiem czy to kwestia bycia w tym samym punkcie zwrotnym życia - bo na pewno byliśmy w podobnym miejscu, z podobnych przyczyn, ale o innych defektach czasu. I zapewne miało to duży wpływ na jego ocenę, ale lubiłam czas - luźny i swobodny, i brak osamotnienia w tematyce własnej rzeczywistości. Momentami myślę, że jest bardzo podobny do mnie - tu i teraz. Spisywał się w byciu opoką, był moją opoką odkąd zaczęłam walkę z rozżaleniem za Piotrem.

Zaczynałam małą batalię z tęsknotą za kimś, kogo teoretycznie znałam miesiąc. Przez miesiąc teoretycznie nie możesz wiedzieć o człowieku zbyt wiele, ale przy bacznej obserwacji... można wyciągnąć konstruktywne wnioski, moje wnioski zostały przesłonięte zauroczeniem i wstępnym przywiązaniem. Powoli dostrzegam rację w realnym prawidle - zabrane zabawki najdłużej siedzą drzazgą w sercu. I siedzą, fakt. Wróćmy do miesiąca, śmieszne, że przez tak krótki okres można tak bardzo rozwodzić się nad faktem straty - wiem. Przestałam poznawać przez to siebie. Po Karolu miałam mocne zaburzenia własnej osobowości, nie bardzo wiedziałam kim jestem i jak się nazywam, z czego zostałam zbudowana i jaki posiadam charakter w starciu z burzą w szklance wody. Chwilę temu zaczęłam siebie odnajdywać i spotkałam Piotra, teraz powtarzam własne kroki sprzed roku i rozdrapuje analitycznie sytuację skuchy. Zauważyłam jednak jedną zmianę, szybciej się podnoszę i trochę więcej rozumiem... Więcej to znaczy o ile więcej? Na pewno nie o tyle, aby przestać go potrzebować w tym momencie, ale o tyle więcej aby zacząć rozumieć, że ta potrzeba jest we mnie: tu i teraz, a tu i teraz - codziennie może być inne.

Chciałabym, żeby było inne skoro nie może być takie jakim pragnę.

Siedzę teraz w najmniejszym z pomieszczeń mojego domu, które nie nazywam swoim pokojem a swoją pracownią - wszystko w niej powstaje, każdy tekst, każda myśl, każde zwątpienie, każda melodia... dosłownie wszystko. I opierając się na kultowym i ponad przełomowym Łuczniku|1301 spod którego nacisku klawiszy powstają wiersze do szuflady... patrzę na kubek pozostały po dzisiejszej porannej wizycie Marcina i jestem mu wdzięczna, za każdą szczerą rozmowę.

Pamiętam jak jeszcze chwilę temu sprzeczaliśmy się o kształt i formę naszej przyjaźni, dziś muszę przyznać, że jego bycie obok to moja przyjemność. Dobrze, że w dniu tej sprzeczki nie obruszyłam się jak to ja z nawyku potrafię i nie poszłam w drugą stronę. Cholernie dobrze.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - niemoc i wycena.

czwartek, 26 grudnia 2013

Nazwę ich - moimi...

Przestraszyć się własnej szczerości.

Zośka od czasu do czasu sypiała ze starszym od siebie mężczyzną. Lubiła to. Komfort zapalanego papierosa na wymiętej pościeli a między przerywanym jękiem mądre rozmówki polsko-polskie; o życiu, relacjach, literaturze, dalekosiężnej egzystencji własnego bytu... Mimo świadomości, że nie należy to do jej najbardziej chlubnych uczynków, dalej to lubiła. Swobodę własnego czynu, niczym nieskrępowaną swobodę. Nie musiała go utrzymywać, nie musiała mu poświęcać troski (chociaż uwierzcie mi, robiła to), nie był jej i to ją cieszyło - że nie może od niej odejść, bo nie należy do niej. Mogła go wyrzucić na zbity pysk, parskając przy tym mimowolnym śmiechem i hukiem zatrzaskiwanych drzwi - mogła, ale nie zrobiłaby mimo swojej woli bycia samowystarczalną, bo na prawdę go lubiła. Za mądre spojrzenie, na jej kompletnie popaprane życie. Nie raz tłumaczyłam jej z Majką, że błądzi między jego ramionami, ale nie słuchała. Bo przecież nie lękała się a zazwyczaj nigdy się nie lękała - nie była ani mną, ani Majką; nie miała sentymentów, chociaż czasem Majka siadała w półcieniu i obserwowała ich z bezpiecznym dystansem mroku i odliczała...stuknięciami paznokci o drewniany parkiet (tik, tak) kiedy zajmie miejsce Zośki. To mogło nigdy nie nastąpić i podejrzewam, że nie nastąpi bo Zośka tylko czasem... pozwalała jej popatrzyć na niego czułością, ale zupełnie inną niż do równoległego jej pretendenta na partnera życia - Zośka traktowała Olafa tak go nazwijmy jak rywala do gry w mądre słówka, nie jak przeciwnika ale sprzymierzeńca do misternych założeń w kierunku swojej przyszłości, oczywiście przyszłość ta nie zakładała, że Olaf zajmie przodujące miejsce w skali piramidy jej potrzeb, ale zakładała - że zawsze będzie odgrywał w niej rolę, tylko z czasem... skończy się między nimi żądza konsumpcji a zostanie rozmowa. Co przyniesie przyszłość? Olaf zachowywał się jak trener na ringu, rozgrzewał jej barki aby zawsze brała wszystko na wyrost i stawiała bacznie czoła z brakiem pogardy dla przyszłości. Nieprzerwalnie jej powtarzał - że przyszłość może być lepsza niż kilka dni wczorajszych, i zdecydowanie o wiele bardziej zaskakująca niż jej pesymizm. Chwała ci Panie za Olafa! ...  Lubiłyśmy go w sumie wszystkie trzy, ale nic ponadto. Był iskrą w półmroku, a tych iskier miałyśmy kilka... (patrz paragraf niżej)


Dziś po długich, świątecznych debatach z Kubą i Anną zostały wyciągnięte i stabilnie na czterech łapach - postawione wnioski. Dominika, Majka i Zośka definitywnie zrywają z mężczyznami... chociaż zastanawiam się ilu mężczyzn do tej pory można nazwać mężczyzną a nie chłopcem. Nie ważne. Podobno z tym kończymy. Z zaangażowaniem na krótszą metę i rozczarowaniem na dłuższym dystansie.

Kuba jako starszy brat spisywał się rewelacyjnie w swojej wynaturzonej roli. Ganił nas i rzadko chwalił, ale kiedy chwalił to wiedziała, każda z nas, z osobna, że owa pochwała nie jest miodem na uszy, ale zasłużoną konsekwencją działania. Ganił częściej bo jak sam dziś przyznał, jestem jak dziecko i ciężko mnie upilnować abym nie zrobiła czegoś złego, ale zawsze można mnie ostrzec abym zastanowiła się nad wyborem kroku. Często spoglądał na mnie z politowaniem i przestrogą, bo wiedział, że jestem w gorącej wodzie kąpana. Miał tak strasznie dużo słuszności, w każdym słowie - gdyby tylko... łatwym się stało je wdrażać w życie, byłabym bogatym człowiekiem o brak własnych pomyłek, tylko jakim wtedy byłabym człowiekiem Kubo? Wiem jedno, że już nigdy nie będę się podkładać pod bat lecący w moją stronę i... poszukam własnej akceptacji. Nie wiem, co na to Majka i Zośka, ale mam to gdzieś. Czas zawalczyć o samą siebie, zdecydowanie.

Co do Anny... kochałam ją za tą samą problematyczność, mniej skomplikowaną od mojej ale jednak bardzo podobną. Za jej dziecinne spostrzeganie rzeczywistości i niebanalną radość z niczego. Mimo wielu szargań pyskiem Zośki w jej kierunku, zajmowała szczególne miejsce w polu zwanym 'troska' i stała się dla mnie, jak moje własne dziecko, które może kiedyś będę miała. Uczyłam się jej pomagać, słuchać, radzić i przede wszystkim być niczym pit bull i nie dać jej zrobić krzywdy. Wzbudzała w nas trzech różne uczucia, ale wszystkie w skrajnym punkcie wykazywały ogromne oblicze sympatii. Robiła nieraz głupoty i zdarzyło jej się upić do nieprzytomności, ale... to szczere uczucie sympatii było silniejsze niż niejedne rozczarowanie naszym wspólnym zachowaniem, bo ustalmy sobie jedno - sama nigdy nie byłam święta i tak na prawdę nie miałam zamiaru być.


Kuba i Anna są moim kontrapunktem, Olaf ten punkt momentami dopełnia a Marcin... Marcin ostatnio wprawia mnie w nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. Żywię (dosłownie) ciepłe uczucia, że starość z nimi jest bardzo realnie namacalna i przepełniona zgryźliwą radością!

Każde z Was to czyta, dlatego z tego miejsca... chcę aby każde z nas znalazło to, czego skrycie pragnie. Pragnienia otumaniają, sprawiają, że jesteśmy ciężsi... ale i podnoszą na duchu, że jak to mówi Marcin - wszystko przed nami.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - dobrze mieć ich wokół swojej osi.
Im więcej układa się w jakąś bliżej jednolitą całość, tym mocniej zapada mi się grunt pod nogami. Ostatnio ziemia jest bardzo gumowa, ugina się pod ciężarem moich pragnień. Im mocniej... tym mocniej zaciskam kok na głowie. Jestem jak w tej piosence Marii Peszek: im większy smutek, tym większy kok na głowie miała... 

Sąd rozumu.

Jesteśmy rewolucją.

Ciemność w samo południe. 

Niepewność wolności. 

Inna przestrzeń. 

Samodoświadczenie - badając granice. 



Sąd rozumu.


Trwoga cechą rozumu? Trwoga cechą emocjonalności. Rozum osądza. Rozum dokonuje wyborów, przesiewa informacje z różnych płaszczyzn skrajności. Rozum staje się niesamowitym polem do popisu w dialektyce istnień. Cudzy rozum, może być niczym plac zabaw - mówią, że bar jest placem zabaw dla dorosłych, ale bardziej bym o to posądziła rozum... możesz z nim igrać, ale nigdy z nim nie wygrasz. Rozum wie lepiej. Zdecydowanie lepiej niż serce, a jednak - na płaszczyźnie serca i rozumu zawsze zawierzamy w drżenie komory lewej i komory prawej. Serce więc, czy rozum? 


Dzisiaj usłyszałam, że powinnam zacząć używać rozumu i to nim dostrzegać większą część sporadycznych zachowań człowieka i co? I rozumem podobno mogę objąć drugą osobę. No mogę. Tylko kwestia tego - czy mogę katalogować i chłodno na racjonalizm, analitycznie rozbierać tą osobę od podstaw... Pierwszy raz od kilku dni to ja jestem wściekła. Nie Zośka. Tylko ja. Mam ochotę podejść obwinąć się na pięcie i wycedzić z zamkniętej dłoni prosto w cudzą twarz... Rozżalenie, które zaczęło ze mnie wypływać poplamiło nowy dywan Mamy. Nim też, splamiłam sobie ręce. Gdybym tylko była ciut mądrzejsza w tej grze... może to ja teraz siedziałabym dumna jak posąg aksamitnych myśli, bez obawy o pustkę. KURWA MAĆ. Miałam nie przeklinać, tak... miałam. Miałam też wiele innych rzeczy zrobić i zabrakło mi - pomyślunku. 


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - nie chcę. 

środa, 25 grudnia 2013

Powoli zaczyna rządzić nami Zośka.

Ciągle myślę, że jest najmniej odpowiedzialna z naszej trójki i ma najbardziej wybujałe ambicje co do przyszłości, oczywiście tej zawziętej strony przyszłości... Posadziła nas wszystkie przy stole i zaczęła planować podjęcie radykalnych kroków. Gestapo się znalazło! Panna Zośka wprowadza taki reżim myślowy, że mnie i Majkę opanowuje atak śmiechu, zmieszany z kontrowersją jej postępowania. Cieszę się, że jest w nas ta jedna, która ustawi wszystko do pionu, kiedy dwie dają kolokwialnie rzecz ujmując 'dupy'. Zośka nie raz nam je ratuje. Pijąc likier w gustownych kieliszkach rozważamy, co wychodzi bardziej in plus bycie dobrym i podnoszenie na duchu swojego morale, czy używanie wrodzonej, bluźnierczej osobowości... ?

Podobno, w każdej rodzinie musi być czarna owca, ale żeby zaraz... tam trzy?!

Dzisiaj stwierdziłam, że nie nadaję się do wchodzenia w relacje damsko-męskie. Albo nie zauważam, kiedy los podsuwa mi dobrego człowieka nachalnie pod nos i wtedy jak to na mnie przystało, tym nosem kręcę... Albo szukam tam gdzie nie trzeba, bo przecież nie okłamujmy się - ostatnio szukam, a miałam tego nie robić a jak przestałam szukać, ale gdzieś w duchu tego wyczekiwałam to dostałam... obuchem przez ramię. Z kolei kiedy o tym nie myślę to tego nie zauważam, a mawiają - że ślepej kurze i ziarno się trafi. Jak staram się być ostentacyjna i nonszalancka, to walą oknami i drzwiami a wtedy nie wiem co brać - bo jak dają to bierze a jak biorą to ... Olaboga! Czy na prawdę świat w większej mierze zaczyna i kończy się kręcić na próbie ułożenia relacji damsko-męskiej, czy też po nieudanej próbie przygotowania gruntu do zaręczyn po prostu... sfiksowałam? Ten kawałek przemyśleń sprawił, że Majka wyszczerzyła zęby i wywróciła oczami. Co jakiś czas odczuwałyśmy wszystkie trzy dziwne ciśnienie ze strony społeczeństwa: kiedy, z kim, jak ale czy w ogóle coś?? ... Tak duża presja polskiej mentalności, że znów stałyśmy na dywanie w salonie i trzymając się za ręce kręciłyśmy okręgi. Robię to zawsze, kiedy czuję, że irytacja we mnie wzbiera na wadze. Tak dziecinnie proste, a efektywne. Jestem jeszcze dziecinna i zawsze chciałam taką być. Wierzyć w idealizacje świata i człowieka, ale powoli... zaczynam dostrzegać ile idealizacja może kosztować. Są to sumy w przeliczniku niebagatelnych ciężarów. Mam dwadzieścia dwa lata i moje życie teoretycznie się zaczyna, chociaż w praktyce trwa dla mnie już pół wieku i dość sporo zdążyło się po drodze wydarzyć i dość sporo zdążyłam się o ludziach nauczyć; a mimo to ... człowiek rzekomo umiera głupi, myślę, że jeszcze głupszy niż rodząc się, stopniowo nabywa wiedzę. Miękniemy na starość. Chyba tak. Patrzę na Babcię i dostrzegam, że mimo hardości jaką niesamowicie dzierży w sobie, mięknie... kiedy patrzy na nas trzy.  I wtedy się zastanawiam,  czy ja kiedyś zmięknę w taki sposób, z taką godnością i niebywałym szacunkiem do samej siebie, Babcia ma to coś. Że kiedy zasiadasz w jej pobliżu zaczynasz rozumieć, czym może stać się dla ciebie życie, a czym jeszcze nie jest - bo nie dorosłeś do tego sposobu pojmowania. -  nasza ukochana Babcia. Zawsze w takich momentach mnie gani, że kobiety w naszej rodzinie są twarde i z nie takimi przeciwnościami musiały sobie radzić. Niewyobrażalnie ją kocham. 

Zośka zauważyła, że uzależniłam się od pisania. Znowu.
Przypomniała mi, że kiedyś sięgałam po ołówek i kawałek kartki, w każdej możliwej sytuacji bo tak strasznie się lękałam, że coś mi umknie - mówiłam wam, że jestem niesamowicie sentymentalna i pamiętliwa. Rzeczywiście taka jestem. Czasem nie mogę się nadziwić, że są słowa, kwestie, dłuższe dialogi... które mogłabym z najmniejszym wysiłkiem odtworzyć co do znaku interpunkcyjnego w relacji z kimś, kogo tak dobrze znam bądź znałam. Uważam to za skarb, choć momentami i za przekleństwo. Bo zawsze będę pamiętać ludzi.


Napisałam dziś komuś w SMS-ie, że problemem moim jest taka zachłanna potrzeba człowieka, że zrzekam się siebie momentami... żyję ludźmi, ale oni ostatnio zawodzą i muszę ja, Majka oraz Zośka nauczyć się żyć sobą. Tylko proszę... nie tak bardzo egoistycznie jak połowa populacji ludzkiej, tak odrobinę.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - nie zrzec się siebie.

Jeśli jutro nie nadejdzie.

Majka jednak płakała.

Przy wigilii. Po wigilii i w samym środku nocy. W samym środku nocy płacz jednak przeszedł w rozdzierający skowyt, dwa lata za wcześnie... Zośka powoli traciła cierpliwość do rozemocjonowanej Majki, powoli w głowie zaczynało brakować miejsca na kumulacje odczuć dla naszej trójki. Jesteśmy trzy: Dominika, Majka i Zośka. Na prawdę musimy się we trzy pomieścić z natłokiem myśli. Pierwsze święta bez ojca, kiedy stałyśmy się prawdziwie dorosłe a jednak tak bardzo dziecinne, pierwsze święta bez Karola a dalej pamiętamy jak powiedział w wigilię Dominice, że niebotycznie ją kocha. I pierwsze święta kiedy tęsknota daje popalić nam trzem...

Dominika była pamięcią, przechowywała ludzi i wspomnienia, była też logiką i porywczością... porywała nas trzy z motyką na słońce, ale zawsze w zanadrzu chowała awarię. Majka była emocją, roztargnieniem, chodzącą tęsknotą a Zośka tumanem zawzięcia, gniewu i ironii. Żyjemy we trzy i coraz częściej zastanawiam się, jak nasza Mama daje radę nas trzy składać w jedną. Wczoraj był dzień-test nr1 dla Mamy, oczywiście. Musiałą stawić czoła swoim i naszym problemom,  i niestety nasze wynieść ponad swoje, chociaż tak bardzo błahymi były. Muszę przyznać, że jak na pogardliwe podejście do wigilijnych życzeń, wczoraj wylano na mnie kubeł mądrości, której podejrzewam... nie zastosuje żadna z nas, chociaż bardzo bym tego chciała. Całą kolację i wszystko po niej, starałam się oswoić Majkę z myślą, że Piotr przestaje istnieć w naszej stratosferze. W sumie - nie ja - bo nawet i ja zaczynałam za nim tęsknić, tylko nie Zośka. Zośka dopatrywała się jego złego oblicza. Popychała nas w tym kierunku, ale co trzy głowy to nie jedna a zdecydowanie co trzy głowy to trzy różne rozterki.

Czas to przeboleć. Czas to zakończyć. Czas to przetrawić. Czas... to oddać w zapomnienie. - Jakby nie patrzeć jest to jakiś plan, a-wykonalny plan, ale zawsze sobie mówiłam, że nie ma rzeczy nie możliwych do osiągnięcia ani ludzi niezastąpionych. Coś w tym jest. Na pewno większe coś dla ludzi podążających drogą schematów, ludzi pragmatycznych, którzy lubują się w równie wyścielonych łóżkach. Niestety żadna z nas nie należała do tej kategorii gatunku ludzkiego, a dobór Radiohead do nastroju - wcale nam w tym nie pomagał.

Kręciłam się po pokoju w takt jakiegokolwiek dźwięku i próbowałam wyobrażenia skierować na tor jednostki samoistnej - jednostki bez dodatku Piotra. Szło mi świetnie dopóki nie wyobraziłam sobie wieczoru po powrocie do Krakowa. Chłód bijący od pustego łóżka, zamrażał we mnie optymizm bardzo powoli... Teraz i ja płaczę. Majka płacze. A Zośka... chce przebić głową mur.

Niestety żadnego muru już nie przebijemy. Nie, że nie mamy sił. Po prostu z murem ze stali nic nie zrobisz, a Piotr stał się dla mnie (przynajmniej dla mnie) człowiekiem ze stali, albo w żelaznej masce - nazwijcie go jak chcecie. Podobno, ale tylko podobno czas kruszy wszystkie mury... zaczynam powątpiewać, czy ten jeden skruszy cokolwiek.

Jeśli jutro nie nadejdzie - nie będzie ani za dwa, ani za trzy lata odpowiednich chwil czy też słów. Liczy się tu i teraz. Zdecydowanie tu i teraz.



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - zwątpienie w święta...

wtorek, 24 grudnia 2013

Z tego miejsca

Majka już gotowa.

Czerwona rozłożysta sukienka. Czerwone usta i ogromny kok przewiązany srebrzystą tasiemką. Babcia wraz z Mamą na sam widok Majki praktycznie piszczały z zachwytu... Tylko Majce dziś zachwytu brak. Znalazłam chwilę w tym całym harmidrze, żeby na nią spojrzeć. Monumentalna, tak bym ją określiła. I w tym określeniu - żal nie dawał spuścić z niej wzroku, była to dłuższa chwila patrzenia jak jej ogromna zieleń oczu pochłania puste talerze. Pierwszy raz od bardzo dawna zobaczyłam jak drugi człowiek toczy wewnętrzny bój pomiędzy: usiąść i się rozpłakać, a zachwycać i wspierać...

Z tego miejsca ja i Majka, oraz Zośka, której jeszcze nie poznaliście życzymy:

by przyszły rok był rokiem przepełnionym słusznością decyzji, tak aby konsekwencje podjętych kroków stały się miłą etiudą dla dni kolejnych, życzymy też przerostu szczęścia nad szarością tygodnia i empatii.

Wesołych świąt!

* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - Majka odkryła w sobie mocniejszy podryg serca.
Dziś w wigilię, kiedy za kołnierz ckliwie łapie nas nostalgia chwil przemijających, świąteczne szaleństwo opada na dno szklanki niczym osad z kompotu. Majka zasiedziała się w ogromnym fotelu swojej małej pracowni, wykładając bose stopy na taboret... jej znakiem rozpoznawalnym jest nieustająca cecha człowieka myślącego - rozważania. Ciągle rozważa, buduje nowe scenariusze, tworzy wyjścia awaryjne - chociaż ostatnim czasem, zarzekała się, że już takich poczynań nie praktykuje - a jednak... Huk i krzątanina w domu, dziś nadawały rytmu myślom. Plątały się one równie sprawnie co matka Majki po kuchennej powierzchni. Ciągle w tle było słychać wysuwane krzesła, które niedługo zapełnią się najważniejszymi ludźmi z życia Majki. Ona sama zaczęła zastanawiać się jakie znaczenie semantyczne posiada słowo - najważniejszy bądź ważny i ważniejszy od innych... 

Podejrzewam, że każda z nas mogłaby sięgnąć do słownika i szybko rozszyfrować tą zagwostkę, ale właśnie w tym tkwi szkopuł dylematu - że dla każdego z perspektywy rozważań nadamy temu słowu inną wartość, ciężkość, kształt... Majka zaczęła sobie przypominać jak to było być dla kogoś ważnym. Pamięta, że to jedno z milszych uczuć jakich można doświadczyć i to jedno z tych uczuć jakie ona mogła poświęcić Piotrowi. Miała ona niebywałą trudność w nazywaniu emocji a co dopiero w ich okazywaniu, przypominała sobie dzisiaj wszystko - krok po kroku, ile kosztowała ją budowa od podstaw samej siebie, bo przecież jeszcze kilka miesięcy temu zlizywała swój własny skowyt z tapczanu, a później z paneli i płytek... Pamiętała co to znaczy być twardym człowiekiem wyprutym i wyzutym z empatii. Długo się zastanawiałam, co będzie musiało się wydarzyć aby Majka zaczęła borykać się z samodoświadczeniem - przekraczania granic; i coś się wydarzyło, wbrew pozorom to nie była istota drugiego człowieka, jego pomoc, ale dyskomfort Majki, że dłużej nie zniesie zlodowaciałej siebie. Dzisiaj Majka trafia na kogoś kto przypomina jej lustrzane odbicie przed posprzątaniem własnego bałaganu. Wie, że stratosfera, w której znajduje się Piotr to kwestia chęci oraz woli - ale ciągle myśli, że nie może już niczego więcej przekazać bo na nic więcej nie pozwala jej sztuka pięknego pisania SMS-ów. Chryste... żyjemy w tak popieprzonym świecie, że zdecydowanie za dużo można załatwić za pomocą stu sześćdziesięciu znaków a zdecydowanie za mało kiedy chodzi o powagę sytuacji. 

Majka siedzi dalej. Wygina palce u stóp w prawo i lewo, i wie, że równie elastycznie powinna ruszyć ze swoim życiem - wybrać drogę dla tych stóp. Ale siedzi dalej... Nie podejmuje działania, chociaż pamięta dzień, w którym obiecała sobie, że już nigdy nie odda podjęcia decyzji w cudze dłonie - to takie małostkowe. Dać zadecydować innemu. Jednak to nie kwestia hedonistycznej pobudki, aby mnie i Majce było dobrze, abyśmy zostały dobrze usytuowane. To kwestia tego, że już więcej dołożyć ze strony Majki - nie można. Jest taki moment, kiedy to druga osoba musi stanąć na drabinie odpowiedzialności i powiedzieć, nie wyszeptać lecz powiedzieć - co dalej... Dziś jest wigilia i Majka bardzo boi się - że jaka wigilia takie zmagania na cały przyszły rok, nie wiem kiedy stała się taka przesądna, ale się stała i panicznie zaczęła się lękać, że nadchodzi tak dobrze znane-nieznane. Ponadto Majka rozważała toki myślenia Piotrka, doszukiwała się co najmniej w nich racjonalizmu bo jedyne co widziała to irracjonalne i surrealistyczne ucieczki. Słuszne, czy nie słuszne - nadal ucieczki. Ludzie często uciekają zamiast stawić czoła podjęciu próbie. Majka mnie pyta: co najgorszego może się wydarzyć, no co? Że się przywiąże i ze mną zżyje... ? Pomyślałam, że to taki optymistyczny scenariusz dla ludzi wielkiej wiary, bo może też się nie przywiązać i nie zżyć, chociaż obserwując Piotra jako ta druga, myślę, że optymistyczny scenariusz ma prawo bytu: chłopak ma gest! Potrafi mówić piękne słowa i równie pięknie je zanegować działaniem...   Ale Majka go pragnie. Tak mocno pragnie, że czeka. 

Matka Majki zawsze powtarzała, że pragnienie przychodzi nieoczekiwanie. I miała rację. To najbardziej nieoczekiwany rozwój wydarzeń, na jaki Majka mogła się powziąć i sama doskonale o tym wiedziała. Że brodzi w sytuacji, nad którą nie ma już minimalnej kontroli - kontrole ma Piotr. Irracjonalny i surrealistyczny tok myślenia Piotra rządzi logistycznym podejściem Majki. 

Nie można zmusić człowieka do uczuć, ale można mu je z dnia na dzień pokazywać w to nowszych odsłonach i uczyć oswojenia, pamiętacie Małego księcia ?  Oswoiłeś mnie to teraz weź za mnie odpowiedzialność... Majka chce oswoić Piotra niczym Mały książę lisa. Co dzień robić jeden mały krok na innej przestrzeni. 


* * * 
Pamiętniki człowieczeństwa - Majka tęskni i szuka rozwiązania. Piotr to czyta? Nie sądzę. 

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Odwilż

Za każdym razem, kiedy widziałam odbicie Majki w lustrze moje postrzeganie się zmieniało. Najsilniejsza kobieta z wyuczoną bezczelnością w ułamku wzroku. Problem polegał na tym, że Majka dzieliła się na dwie: tą z pozoru hardą i po minięciu tego pozoru - najdelikatniejszą... Majka miała złotą zasadę: z klubu nigdy nie wyniesiesz ani miłości, ani porządnego faceta; dlatego też i jedno i drugie pozostaje w miejscu, w którym wydawało ci się, że takim mogło by się stać. Życie z zasadami miało ten wliczony komfort - założenie i realizacja, ale każda zasada (z perspektywy dwudziestego trzeciego grudnia) się kończy, kiedy trafia na opór. Oporem w tym przypadku stał się Piotr. Majka nigdy nie zdrabniała jego imienia wypowiadając kwestie dotyczące jego osoby, jakby powagą nazwy chciała skruszyć jego dziecięce podrygi - problem w tym, że zaczynała je coraz bardziej lubić...

Ile razy doświadczała ciepła głosu, tyle razy nadciągała w niej odwilż i zima, ta sama wyuczona zima była równie mroźna co grudniowe święta. Nieubłagalnie jakaś część Majki zaczęła odczuwać potrzeby Piotra - strach, obawy, zobojętnienie i lekceważenie... Dzisiaj Majka siedząc w kącie swojego pokoju, zaczyna się zastanawiać co odczuwa Piotr w przedłużonym milczeniu. Byli faceci Majki mieli zawsze świadomość, że niesamowitym ciosem jest cisza - brak słów, brak idącej za tym akceptacji - po prostu dudniąca echem cisza. * * *  Na palcach mogłaby zliczyć powody uśmiechów. Bezsensownych teorii i założeń. Chodzi o to, żeby podjąć ryzyko i dołożyć wszelkich starań aby ono zafunkcjonowało... Majka zaryzykowała swoimi własnymi emocjami i strefą bezpieczeństwa, którą starannie układała przez ubiegłe trzy miesiące; postawiła wszystko na jedną kartę i zaczynała czekać. W czekaniu nie byłoby nic złego, gdyby stała się wyczuwalna mini-powaga sytuacji, że mimo ciszy jesteś kontrapunktem dla drugiego człowieka -  Piotr milczał. Milczał tak efektownie, że nie było słychać żadnych pogłosów o niej.



Kontekst sytuacyjny tej relacji momentami przypominał Majce - szachownice.Wszyscy siedzieliśmy w niekończącej spirali szoku, że tak zawierzyła w jedną osobę, która wykładała się na najprostszych zadaniach definiowanych przez próbę relacji kontaktu międzyludzkiego. Ale Majka wierzyła w słuszność swojego założenia, a należała do tej podkategorii osobowości, która widząc szansę - realizuje. Co ma z tego dziś? Wczoraj wszystko postawiła na ostrzu noża. I nic. Właśnie nic stało się tym co posiadała w swoich dłoniach, wyciągając wszystkie karty na stół pozbawiła siebie emocjonalnego zaplecza. Dzisiaj Majka spała z rozczarowaniem i żalem. Co jakiś czas wpychała się do łóżka tęsknota i uświadamiała jej, że przez następne dni znów będzie pilną uczennicą życiowej mantry - jak samemu stawiać kroki aby zapomnieć. Zapomnienie było najgorszą jej cechą. Nie umiała pakować ludzi do kartonowych pudeł i segregować według dat a i założeń w piwnicowym kontuarze; w przeciwieństwie do Piotra.

Dzisiaj Majka siedzi przy stole z kubkiem gorącej herbaty i jeszcze chwile wyczekuje, że coś zaiskrzyło a przecież: wystarczy jedna iskra żeby wzniecić pożar. Jedna iskra może zapoczątkować przemianę, ale i doprowadzić do katorżniczej pracy u podstaw. Mówi się - jedna iskra tak nie wiele...

* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - Majce zależało na Piotrze.

piątek, 20 grudnia 2013

Coś nakazało mi usunąć, każdą treść. Tym czymś niespostrzeżenie stał się czas. Minęło kilka miesięcy, kilkadziesiąt dni i zapewne kilkaset tysięcy godzin a wszystko to przeliczane w ulotności chwil, które wbrew pozorom uciekają przez palce z zawrotną prędkością - jeśli by tylko się nad tym zastanowić. Nagle Alicja i Karol, o których tyle się wywodziłam i z którymi wiązałam swoją przyszłość - spłynęli w klepsydrze zapomnienia niczym kolejne ziarnko, zawodzącej minuty. Coś się rozpadło, przestało istnieć a z naważonego piwa, nadszedł czas spijać a dokładnie sączyć pianę. Nazwałabym to sączeniem bo mimo, iż klika miesięcy w obliczu całego życia jakie stoi przede mną otworem i roztacza horyzonty możliwych wyborów - jest błahą ilością czasu - to jednak ciągle jest ilością czasu zaprzepaszczonego w niemożności powrotów. Czy gdybym mogła wrócić do grudnia ubiegłego roku to złapałabym za mankiet to ów szaleństwo i wróciłabym? Jeszcze raz przeszła przez ten sam próg, wypiła tą samą herbatę i obdarzyła ciepłym uśmiechem tego samego mężczyznę? Coś się zmieniło. I to nie świat się zmienił, a ja - ja pierwszy raz od roku w narracji pierwszoosobowej...

Nie ma - ani Ali, ani Karola. Skończyło się bezpowrotnie życie napędzane spalinami planów spalających na panewce. Ciągle we mnie kwili zachłanne pożądanie drugiego człowieka, to chyba nigdy nie ulegnie zmianie - jako jedna, jedyna cząstka składowa mojej jakże popierzonej sympatii charakteru. Będzie rozbierał mnie wstyd potrzeby drugiego człowieka, zawsze. Będę maniakalnie gromadzić wokół siebie ludzi i nadawać im znaczenia. Układać nimi świat. Nimi brukować rzeczywistość. Dawać przesyt... a jednocześnie zrzekać się niewoli. Chować się za nowym człowiekiem, dlatego tak często będą tu coraz nowsze postaci, za którymi będę siebie skrywać aż w końcu... nie będę wiedzieć, kiedy opowiem o sobie. Czy to strach? Przed akceptacją i życiem z sobą dla siebie, pławiąc się w dobie egoizmu jaka nas osacza, z każdej możliwej strony ... ?

Za niedługo powiem: mam dwadzieścia trzy lata - niby nic, ale świadomość, że jestem człowiekiem  z sumy dokonań przed dwudziestym trzecim rokiem życia i po dwudziestym trzecim roku życia, to już coś. Będę mogła dokonać swoistego rekonesansu kroków po dość chwiejnych balustradach egzystencji, zobaczyć zmiany i stagnację a przede wszystkim... akceptować wieczory spędzane ze sobą samą.

* * *
Pamiętniki człowieczeństwa.