czwartek, 27 lutego 2014

Ciągle się określamy i czekamy. Nie wierzę, że to właśnie ja uczę się czekania... Początkowo wydawało mi się, że myślimy tymi samymi kategoriami czasu i rzeczywiście - tak było; jednak im "głębiej w las" widzę przydrożne różnice. Każde z nas przywiązuje się w innym tempie. Mieliśmy czekać miesiąc aż do kolejnego spotkania, zobaczymy się szybciej.

Każde z nas czeka ze swoją rozmową. Chociaż dzisiaj nad ranem, zaczęliśmy mówić o tym samym. Potrzebujemy czasu, nieustannie go potrzebujemy... żeby zacząć zawężać wzajemne pole widzenia. Nie chcę się nim dzielić. Sama myśl o tym, powoduje, że spinam mięśnie i czekam na "booom". Widzę, że jego też razi możliwość konsumpcji na więcej niż jeden talerz, ale co?


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - najlepszą rzeczą jaką mężczyzna może ofiarować kobiecie to... pewność!

środa, 26 lutego 2014

Może mężczyźni nie są zbyt... wylewni.

Kto by pomyślał, kawa z rana :)


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - Krzyś.

wtorek, 25 lutego 2014

Tadeusz Różewicz powiedział, że najlepiej widzimy, kiedy zamkniemy oczy -

widzę go.



Siedzę w skórzanych, czarnych legginsach i czarnej koszuli. Usta różowią się w bezlitosny sposób biegnącej myśli. Co jakiś czas spinają się mięśnie mej własnej mimiki, czuję wykrzywione wargi w uśmiech pomruku. Czuję jak podnoszą się moje policzki... Mrużę oczy i rzęsą głaszczę wzgórze drobnej radości. Wychodzę z domu, wsiadam do różnych aut. Oglądam kinowe premiery z różnymi ludźmi, z jeszcze innymi zjadam obiad, wypijam drinka, wdaję się w rozmowę. Patrzę na tych wszystkich mężczyzn i myślę, że człowiek, który raz zaznał luksusu - krytycznym spojrzeniem osądzi innego człowieka; patrzę i czuję, że iskra własnego
spojrzenia mizdrzy się do idealnego kształtu Kruczoczarnego.

Siedzę w fotelu. Palcem traktuję róż... lekko zaciągam powietrze i od wewnątrz zagryzam policzki w cieple własnego oddechu. Całymi dniami jesteśmy w kontakcie: zdjęcie pogania zdjęcie, wiadomość przeciska się w gąszczu wiadomości... czy to pierwszy kurz emocji, który opadnie za kilka dni? Czy rzeczywiście to inne rozdanie kart. W końcu pojawi się tęsknota za ciepłem jego ust a przecież - miał być tylko moim potwierdzeniem, udowodnieniem przed samą sobą ... i jedno razowym kaprysem; miał też być nikim i zaczął się stawać... samoistnie stawać, przyjemnością myśli z odległości.


Był daleko. Odpowiadało mi to. Nie mogło go być zbyt dużo a mój własny niedosyt mogłam pogłębiać myślą o terminie... Trzymałam go z rezerwą od codzienności, chociaż tą codzienność mu pokazywałam; ale nie musiał w niej uczestniczyć, nie musiał być częścią poszczególnych dramatów - nie trzymałam go pod kloszem, nie idealizowałam - co najlepsze - ... był sumą obrazów.


Więc, gdy dziś miałam go słyszeć pierwszy raz od czterech dni... czułam, że mój głos się niecierpliwi. Niczego sobie nie obiecaliśmy - na wyrost; niczym też - nie mogliśmy się rozczarować.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - na parapecie zasiadł kruk.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Wystawić dziwke - czas start.
Dzisiaj Kruczoczarny dostał rykoszetem mojej złości. Zaczynam być wdzięczna, że jest bardziej cierpliwy niż ja sama. Czuję pobłażanie przez telefon... potrzebuję tego. Razem z Kruczoczarnym dajemy sobie marzec, bez widoku. Będziemy żyć w różnych miastach, szukać własnych stabilizacji i samookreśleń, aby móc - rozszerzyć własną lokalną wizję.

Najpierw czułam złość zmieszaną z rozczarowaniem, teraz myślę, że ten miesiąc jest potrzebny bardziej mnie niż jemu. Ułożenie życia w miarę względnej chronologii własnych przeczuć. Każdy rozpakuje raz jeszcze pudełka, on dosłownie... i zobaczymy, czy od planu: nie mam miejsca na Twoje czułe oczy... zmieni się. Już się zmienia. Moje zatwardziałe podejście lekko odpuszcza, widzę po reakcji - wet za wet.

Marzec.

Zbliży czy rozdzieli?


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - odwaga zabija mnie.

niedziela, 23 lutego 2014

Cały dzień z Kruczoczarnym na telefonie.

Patrzę na zdjęcie jego i Zośki, i zastanawiam się... po co im ta cała przygoda?


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - kto sieje, ten...
Kruczoczarny wyjechał.

Zośka ciągle szturchała mnie ramieniem, żeby dać mu szansę. Widziała, że kiedy nikt inny nie patrzył... zakładałam jego jeansową koszulę i tańczyłam po pokoju głośno śpiewając. Był czymś czego kompletnie teraz nie potrzebuję - skrajnością. Sekundą potrafił mnie wepchnąć w dobry nastrój i kolejną wprowadzić w amplitudę furii. Niczego nie udawałam, mogłam być wybuchową krzykaczką, roześmianym dzieckiem, kobietą ociekającą seksapilem, rządzącym tyranem, inteligentnym dysputą... MOGŁAM BYĆ SOBĄ.

Skąd to się brało?

Chyba stąd, że jeszcze się nie liczyłam z jego zdaniem. Nie wiedziałam, czy jest zdolny do emocji, czy emocje właściwie... posiada (?) Ale kiedy leżałam rozzłoszczona w łóżku, i żadne nie chciało odpuścić po kilkunastu minutach, był mi bliżej o kolejny gest.

Ciągle wszyscy pytają: czego chcę?

Każda z nas oczekuje zupełnie innych rzeczy:

Majka - chce miłości; skrajnie szalonej, romantycznej, monotonnej... chce, żeby uczucie było wyznacznikiem jej tygodnia, żeby czuła jak od środka pożera ją płomień a samounicestwienie - przestaje mieć prawo racji bytu. Chce być małym dzieckiem w cudzych, potężnych ramionach.

Zośka - chce pożądania; iskry, ironii, sarkazmu... chce być partnerem rozmowy, partnerem sporu. Chce nie liczyć czasu, nie szukać wczorajszego dnia - zatrząść chwilą i w tej chwili gonić za sobą i kimś jeszcze; chce być panią swojego losu z niezależnością sypiać ale i dzielić... niezależność przez kogoś.

Dominika - chcę racjonalnego argumentu; inteligencji, zrozumienia, wymagania i poświęcenia... chcę czuć stabilizację. Chcę być mnożona i dzielona, chcę tworzyć. Mieć moc sprawczą, móc zdecydować i porwać kogoś swoją decyzją...


Kruczoczarny tego wszystkiego mi nie da. Mógłby. - nie wiem... wzbudza we mnie "nie wiem" i ciszę.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - moje odseparowanie.

sobota, 22 lutego 2014

Kiedy wczoraj zobaczyłam wszystkie kobiece spojrzenia skierowane na Kruczoczarnego, poczułam połechtaną samoświadomość. Widziałam, że Zośka napuszyła się niczym paw... ale i miała ten wyraz twarzy, że gdy siedziała wśród znajomych, co chwile zerkała na jego strefę komfortu. Najbardziej upodobałam sobie momenty, kiedy brał ją za dłoń i szedł w głębie korytarza tylko po to, żeby przywrzeć tymi malinowymi ustami w jej jedwabną twarz. Czuła się tak, jakby miał zcałować z niej cały makijaż. Rozebrać do cna. Obligatoryjnie padało... za dużo słów. Za dużo - co będzie przy trzystu kilometrach. Widziałam po Zośce, że nie chciała wiedzieć i nie chciała planować. To była przygoda na kilka dni, zarezerwowanych kilka dni w mieście, którym egzystencjalnie rzygała.

Uczynił to miasto - na chwilę - milsze w obyciu. Mogła przechadzać się ulicami i dotykać, każdego stopnia własnej powierzchni. Zahartowała się na jeszcze jeden... moment. Kiedy wczoraj doszło do awantury, nijak nie idącej w parze z racjonalnym wyjaśnieniem a afera szarpała Zośką doszczętnie, wybuchła płaczem. Beksa! Pierwszy raz Zośka oddała kontrolę osobie trzeciej i pozwoliła, żeby sytuację zamiótł pod dywan Marcin. Ściskał Zośkę z całych sił, kiedy ona odpychała jego włącznie ze wszechświatem.

Zgubiłam się licząc przy dziesiątym szocie w klubie. Z Zośki zeszło powietrze, które było równie ulotne, co krzyki Kruczoczarnego. I jak zwykle... Olaf.


Wepchnął Zośkę do toalety, odstawił jej drinka na szafkę i mocno złapał za głowę. Trzymał ją tak dłuższą chwilę patrząc w rozzłoszczone źrenice. Wariatka... Złapała go za obie dłonie i wtuliła w nie swój jedwab. Chwilowo. Zaraz potem sięgnęła po drinka i wyszła trzaskając drzwiami. Zostawiła znowu za sobą Olafa. Ale to też - chwilowo. Suma summarum: wyszli z klubu trzymając się za dłonie. Lubiła kiedy ją ściskał ręką pełną opieki, bo godzinny powrót do domu z pijaństwem w nogach... wymagał opieki, ostrożności i bezgranicznej - cierpliwości do tego burdelu słownego. Zaczęło się dziać, kiedy Zośka zebrała się na minuty potoku nęcącej (...) czego?

No po prostu. Leżało jej na wątrobie. 

I to jest część, której żadna z nas dwóch nie pamięta a Olaf nie chce nic powiedzieć.


Kiedy doszli do kamienicy zaczęła rozbierać się już na klatce. Szedł cierpliwie i zbierał wszystkie części jej garderoby, tylko po to, żeby później musieć wnieść ją na antresolę. Leżała naga, skurczona jego masywnym ciałem. To też było chwilowe... Leżał i wtulał ją w siebie. Nie pamiętam kiedy wyszedł, zostawiając Zośkę skrytą pod pierzyną. Minął się na klatce z naszymi znajomymi i dał mi - odetchnąć sobą.


Kruczoczarny potrzebował noc, żeby dojść do ładu. Doszedł i się odezwał. Udawali z Zośką, że sytuacja nie miała miejsca... ale Zośka nigdy nie była dobra w udawaniu, wiec to znowu - kwestia "chwili". Trzysta kilometrów - stało się.


Znowu zostałyśmy we dwie. O Majce nie było wieści.

My dwie i potworny kac.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - co za noc.

piątek, 21 lutego 2014

Lubię:

takie dni,
takie obiady,
takie popołudnia,
takie wieczory,
takie pocałunki,
takie czułości,
takie...

LUBIĘ

taką

kruczoczarną-dezorganizację.



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - 300 km
Zośka i Kruczoczarny leżeli na podłodze. Przez dwa i pół roku wiedzieli o sobie, że istnieją... i żadne nie wykonało najmniejszego ruchu. Teraz kiedy będzie ich dzielić 300 km nagle przypomnieli sobie, że mogli już wcześniej leżeć na tej podłodze i zmieniać bieg wydarzeń. Czy Zośka wierzy w przypadki? Nie sądzę. A może... 

Im częściej słyszała o wyjeździe i była świadkiem różnorakich poczynań, tym bardziej widziałam jak wszystko w środku dawało jej w kość - irytowała się myślą, o własnych zastanowieniach. Więc teraz, gdy wybierali się na obiad i jej ulubiony deser: sernik w sosie malinowym... zaczynała go lubić. 

Ale wiedziała... że nadchodzi spięcie, które sama miała zamiar sprowokować aby rozstanie w gniewie było prostsze niż wieczorne rozstanie w trzymaniu się za dłonie.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - szermierka z ironią.

czwartek, 20 lutego 2014

Kruczoczarny.

Zośka siedzi w samej jego koszuli na krańcu materaca i zachłannie spogląda na swoje ciało, odrzuca zamaszyście burzę loków w tył i płynnym ruchem... opada na pościel. W jej życiu nie było miejsca dla kruczoczarnego, ale to nie oznaczało, że nie było dla niego miejsca w łóżku. Kiedy wczoraj przeszedł przez próg jej drzwi, było to wejście tętniącej pewności siebie zmieszanej z niebywałą - pocieszną radością. Wszystko rozgrywało się swoim tempem...

Poczuła swobodę jakiej dawno nie miała w swoich mięśniach. Kiedy pocałowali się po raz pierwszy, czuła jak zaczyna wariować jej ciało pod naciskiem mężczyzny, o którego zabijały się tłumy - innych - kobiet. Mogłaby go narysować z dokładnością do milimetra wrodzonego uroku. Miał ten szelmowski urok, który kocha się w chłopcach spod ciemnej gwiazdy. Więc... kiedy złapał ją za nadgarstki i podciągnął do góry, wiedziała, że nie miała czego żałować - nowa frywolność...

W pewnym momencie popatrzył na nią wzrokiem, bystrzejszym niż encyklopedia zwartej wiedzy i wycedził przez zaciśnięte zęby: szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej... 

Zośka też tego żałowała, gdyby poznała go dwa tygodnie temu sytuacja wyglądałabym z goła... diametralnie inaczej. Miałby miejsce nie tylko między jej udami, ale i w zastępach podświadomości.

Zostały im dwa dni. Dwa dni do jego wyjazdu.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - wygody własne.

środa, 19 lutego 2014

Majka wyjechała. Nie dzwoni ani do mnie, ani do Zośki. Początkowo chciałam za nią gnać, ale stwierdziłam, że odpoczynek od siebie... Dobrze nam zrobi.

Zośka wyszła na prowadzenie. Zaczęła myśleć, jak mężczyzna i z tą samą precyzją knucia i spiskowania kolekcjonowała ich do pudełka pod łóżkiem. Gdy zapytałam, co jeśli zabraknie miejsca - popatrzyła na mnie i odpowiedziała równie poważnie co ton mojego pytania - a po co mamy śmietnik na podwórzu naszej kamienicy?

Nie rozumiałam co się dzieje, ale czas dla mnie płynął dziwnie spokojnie. Dużo się działo i czułam jak terminy goniły mnie wokół kalendarza... Ale było dziwnie spokojnie w mojej głowie, już drugi dzień unosił się aromat wypieków, zwanych - władza.

Nad czym?

Zośka jechała na spotkanie z kruczoczarnym. Chciał spróbować trzeci raz zjeść z nią kolacje i to miał być... Trzeci raz, kiedy znowu był tłok. Nie było chyba miejsca dla kruczoczarnego, nie więcej niż skrawek krzesła przy barze.


wtorek, 18 lutego 2014

Ten dzień w całości jest mój. Aż nie chce mi się nim dzielić...


Dziękuję za wszystkie ciepłe emocje, którymi jestem zasypywana od rana.

I za wszystko co będzie się działo przez cały ten tydzień, za każdy plan, każdą niespodziankę, każdą osobę... Jesteście niepoprawnymi optymistami, i nie zdawałam sobie sprawy: ani ja, ani Majka, ani Zośka... że znacie nas tak dobrze.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - każda porcja wzruszeń.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Majka dzisiaj powiedziała, że Grzegorz obiecał wymyślić coś specjalnego na moje urodziny. Zośka skwitowała to szybko: to wymyślił - spektakularne odejście! 

Zośka spłoszyła Majkę i znów zapadła cisza.

Klik, klik.
Ciągle zmieniam miejsce. Jeżdżę tam i z powrotem; autobusem, autem, pociągiem... Dzieje się dużo. Wszystko błyskawicznie ulega zmianie, tylko ciągle Majka jest taka sama jak sprzed trzech tygodni. Przestała do mnie mówić. Cisza upodliła mój umysł. Siedzi na skraju naszej ulubionej kanapy, kiedy tylko jest czas aby się na niej wyłożyć i nieprzerwalnie, jednostajnie... milczy.

Idą kolejne dni. Został praktycznie jeden do nowego roku, mojego personalnego roku w dowodzie i nie jest to dostatecznie ważne. Majka i Zośka też dorosną o dwanaście miesięcy, już niebawem i co z tego?

Inaczej wyobrażałam sobie ten właśnie moment...

Co dzień Majka wysyła po jednym SMS-ie. I nie wiem na co właściwie czeka...


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - ciągła ułuda i zażenowanie.

niedziela, 16 lutego 2014

Zośka znowu jest w moim oknie z widokiem na Wawel. Znowu z papierosem w dłoni nad klawiaturą. Gdzie jest szczęście, jaki ma smak? Oby nie mentolowy... Co wzbudza w Zośce kruczoczarny? Nic. Jej wagina też nie drgnęła, a myślałam, że ona jedna jest niezawodnym mechanizmem jej szczupłego ciała.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - tylko na chwilę.
Ideał mężczyzny. Kruczoczarne, kędzierzawe włosy i czekoladowe, bystre oczy. Siedzieliśmy jedząc moje ulubione ciasto i popijając lampką wina. Rozmowa sprawiała mi przyjemność - niewątpliwą - przesiąkłam piekielnym intelektem tego chłopca.Był uroczy i miał w sobie tą zadziorność odpowiednią dla tego typu dzieci z dobrych domów, ale ten wzrok.... był tak bystry, że od razu wyłapał moją pierwszą, drugą i trzecią... zniesmaczoną minę, zawieszoną pomiędzy swoim elementarnym problemem. Widziałam jak przechylał delikatnie głową a zaraz za nią opadała serpentyna czarnej, bujnej powłoki; gładząc ręką delikatnie zarost, zbliżał się do własnej odpowiedzi - co ze mną jest grane, albo właściwie w co ja gram.

Uniósł szelmowsko kącik ku górze, jakby księżyc ucięty w kształt rogalika miał porwać kilka chmur - to był tego typu uśmiech, kiedy wiesz, że odnalazłeś sedno sprawy; winszujesz. Przysunął się o krok krzesłem, wsparł twarz o gładkie wytatuowane dłonie i nachylił w moim kierunku... 

-Wiesz, że na niektórych kolacjach nie ma miejsca dla troje? 

Zalał mnie rumieniec wstydu, który nawet nie okazał szoku emocji na moich policzkach. Nie umiałam podnieść wzroku znad stołu, nie wiedziałam wprost - jak ugryźć zmieszanie, które splątało zieleń mych oczu. Chwile siedziałam z zagryzioną dolną wargą i postawiłam na odłożenie... ołowianych żołnierzyków, podniosłam wzrok z równą charyzmą co lampkę wina, ale nie wiedziałam jak użyć słów, żeby zmyć osad. Kruczoczarny on wyjął lampkę wina z mojej ręki i zapytał: Jest do połowy pusta, czy do połowy pełna? Co to jakiś pieprzony test na inteligencje, który wskaże jak bardzo optymistycznie jestem nastawiona do punktu, własnego punktu zwrotnego czy jak mocno... zionie ode mnie pesymistycznym wizerunkiem? 

Zabrał lampkę wina i resztę zawartości przelał do swojego naczynia: 

-Czasem trzeba wylać zawartość, aby wlać coś zupełnie nowego, wiesz o tym? 



Czułam nic.

* * *
Pamiętniki człowieczeństwa -



sobota, 15 lutego 2014

Nie wiem, czemu czasem rozmowy z Marcinem nie były proste. Tak jak ta. Nikt nigdy nie wzbudzał we mnie tak ogromnego pola troski i czułości. Momentami nie wiedziałam już w jaki sposób się martwię o niego; tego jednego mężczyzny nie dałabym skrzywdzić nikomu i nikomu - nie dałabym przypiąć do jego postury negatywnej łaty na wybrakowaną marynarkę jego uczuć...

Był dla mnie mężczyzną wybrakowanym. Sponiewieranym przez ostatnie miesiące. Nie wiem, czy znam drugiego człowieka, który byłby odbiciem mojej emocji - on był lustrem, w którym czasem się przeglądałam i różnicowałam. Podnosił mnie i łapał, nawet teraz... nie ma świadomości jaką siłę ma w swoich barczystych ramionach i jakiej siły na przemian, wymaga ode mnie.

Więc kiedy słyszę, tak jak dziś o w pół do drugiej jego śmiech zakrapiany alkoholem w słuchawce mojego telefonu, jest mi lżej. Pamiętam, że jak za drugim razem zobaczyłam go u siebie w mieszkaniu, wypełniło mnie zaufanie i wzmożona chęć opowiadania o tym  jak jest naprawdę - zostało tak do dziś. Zmieniło się tylko jedno, zaczęłam bardziej martwić się o jego spokój... niż swój własny. Czy to jest zażyłość troski, która przetrwa kolejne lata? Mam nadzieję.

Są ludzie, których utrata mogłaby... zabrać fundament kolejnego dnia; z kim wisiałabym do późna na telefonie, zadając pytania na które znam odpowiedź... tylko po to, aby usłyszeć ją jeszcze raz, dla pewności, że ta odpowiedź dalej jest niezmienna? Nie pobłażał mi, nigdy. Ale były dni, kiedy stawał się bardziej ludzki i zagarniał mnie do siebie, żeby czuć jak szarpie mną szloch.

Mój przyjaciel, Marcin.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - zawsze będzie tą bliską osobą, której obecności nigdy nie będzie mi żal.

(...) Wiem kim jesteś, kiedy nikt nie patrzy -

Bóg.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - tak? Smutno mi Boże.
Doceniam dobre dni, jak ten. Cały wypełniony dobrocią skierowaną we mnie: od początku, do końca. Doceniam to... ale nie potrafię z tego, uszczyknąć niczego dla samej siebie. Wracam do domu po podróży i czuję, że moje myśli kołują jak boeing 747... a ten pas startowy, kurwa... nie ma końca.


Kiedy kolejny raz jestem przyłapana na połykaniu tęsknoty, czuję wstyd.

I na wstydzie skończmy.

piątek, 14 lutego 2014

Casablanca i paczka chusteczek.
-Co z miłością?
-Czułem, że moje ciało zdradza moją wolę. Ale nigdy nie byłem zakochany. Nie mogę wyobrazić sobie, jak można całe życie poświęcić jednej kobiecie, skoro wokół jest tak dużo pięknych i chętnych dziewcząt. Kiedy widzę przechodzącą piękność... patrzę na nią dopóty, dopóki się nie odwróci i nie spojrzy na mnie. Tak łatwo jest mieć ją w łóżku. Bez żadnej konkurencji - przerwał odwrócił głowę i spojrzał na mnie... - miewam kobiety, i czasami się wstydzę za siebie: biorę, porzucam a kiedy spotykam je na ulicy, to udaję, że ich nawet nie znam. Kończy się to tak, że wszystkie mnie nienawidzą.

Spojrzał w moje szeroko otwarte oczy z czujnym wyzwaniem...

-Czy nie szokuje Cię to? - spytał uprzejmie - A może jestem tak... nieokrzesany, jak tego zawsze oczekiwałaś?

Przełknęłam ślinę, uważając, że tym razem mogę powiedzieć coś właściwego. Okazuje się, że w przeszłości nie powiedziałam mu niczego słusznego. Wątpię, czy ktokolwiek mógł powiedzieć coś, co mogłoby go zmienić. Nawet jeśli wiedział, kim chciał być.

-Podejrzewam, że jesteś wytworem swoich czasów - zaczęłam spokojnym, chropowatym głosem... unikając jakichkolwiek oskarżycielskich akcentów - Prawię współczuję Twojemu pokoleniu, że nie dostrzega urody tego przedziwnego stanu jakim jest zakochanie się w drugiej osobie. Gdzie jest u Ciebie uczucie? Co dajesz kobiecie, z którą idziesz do łóżka? Czy wiesz, że budowa długich związków opartych na miłości, wymaga - czasu? To nie nastąpi w ciągu jednej nocy. Związek jednej nocy nie stworzy wzajemnych relacji. Możesz patrzeć na piękne ciało i pożądać go, ale to nie jest miłość.

Gdy to mówiłam, wpatrywał się we mnie płonącymi oczami, w których było tętniące zainteresowanie, po czym zapytał: Jak możesz wytłumaczyć miłość?

Była to pułapka, gdyż wiedział, że miłość w moim życiu była... chora.

-Nie wytłumaczę Ci, czym jest miłość - odpowiedziałam, mając nadzieję, że uchronię go od niewątpliwych błędów - Nie sądzę, żeby ktokolwiek potrafił to zrobić. To narasta z każdym dniem przebywania z tą osobą, która rozumie Twoje potrzeby i Ty... starasz się zrozumieć jej własne. Zaczyna się niepewnym drżeniem serca, które czyni Cię wrażliwym na wszystko, co piękne. Miłość sprawia, że widzisz piękno tam, gdzie przedtem widziałeś brzydotę. Będziesz czuł w sobie jasność i szczęście, nie wiedząc, skąd się wzięło. W oczach kochanej osoby dostrzeżesz odbicie swoich własnych uczuć, własnych nadziei i pożądań, będziesz po prostu szczęśliwy, przebywając z tą osobą. Nawet jej nie dotykając, będziesz czuł jej ciepło, ona będzie wypełniać wszystkie Twoje myśli. Pewnego dnia dotkniesz jej. Może dotkniesz tylko jej ręki i poczujesz się... dobrze. To nawet nie musi być dotyk intymny - będziesz umiał to odkładać na bok, dla samej rozmowy. Zacznie narastać fascynacja, będziesz chciał spędzać czas z tą osobą, nie dla seksu... dla samego spędzania tego czasu. Będziesz dzielił się słowami, w między czasie dzieląc się ciałem. Będziesz chciał, żeby to trwało - nieprzerwalnie. Dzień po dniu, minuta po minucie, sekunda po sekundzie, chwila po chwili będziesz cieszył się z tego, wiedząc, że nie możesz się rozczarować, że ten ktoś... będzie zasługiwał na zaufanie, nawet kiedy nie będzie go w pobliżu. Prawdziwe uczucie to: zadowolenie, spokój, szczęście. Zakochać się to jak włączyć światło w ciemnym pokoju. Wszystko nagle staje się jasne i widoczne. Nie jesteś sam, ponieważ ona jest obok.

Przerwałam, żeby nabrać oddechu. Jego zainteresowanie tym co mówiłam, dodało mi odwagi:

-Pragnęłabym tego właśnie dla Ciebie. Bardziej niż całego złota świata, niż klejnotów, pragnęłabym abyś zrozumiał.

Zastanowił się chwilę i odpowiedział:

-A więc w taki sposób kobiety odbierają sprawy miłości i seksu. Zawsze byłem tego ciekaw. To nie jest męski sposób odczuwania, wiem o tym... niemniej to, co powiedziałaś było interesujące. Spodobało mi się, to co powiedziałaś. Opowiedz mi więcej o swoich miłościach, o mężczyznach, których spotkałaś... A nie. Ostatni nie odbiera od Ciebie telefonów, co? Huh.

Kiedy wsunął mi rękę pod materiał sukienki, wiedziałam, że nic nie uległo w nim zmianie - nie wiem co bardziej mnie zabolało, to co zrobił... czy to co powiedział głośno, to co już wiedziałam. Wstałam i wyszłam z zadymionego lokalu. Milczenie wydało mi się - pierwszy raz stosowne.

Więc kiedy szłam i zostawiałam za sobą tylko stukot szpilek, uświadomiłam sobie, że przy tym stoliku siedziała Majka... nie ja. I teraz to Majka razem ze mną powłóczystym krokiem wracała w kierunku domu, myśląc, że tęskni za człowiekiem, który rzeczywiście... nie odbierał telefonów.



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - walentynki.
Nie ważne: jaki natłok mam pracy, nauki... ile goni mnie terminów i sumujących się projektów; jak bardzo wyżyję się fizycznie, ile odbędę biegów, treningów i Bóg wie jeden.. czego jeszcze -

i tak pomyślę.

czwartek, 13 lutego 2014

Zabawne, że potrafimy wyrosnąć z ludzi równie sprawnie co z ubrań. Zaraz siądę na przeciwko mojej gimnazjalnej walentynki i wiem, że pierwsze co pomyślę pijąc z nim kawę - to, to... że tak bardzo wyrosłam z tych dwóch metrów wzrostu. (...)

Pierwsze co zrobił kiedy mnie zobaczył - naciągnął mi czapkę na głowę, nie znosiłam tego wtedy i nie znosiłam tego teraz, ale przywykłam, że zawsze mnie tak witał. Znowu urósł... Boże czym go w domu karmią, że nie widziałam go tyle lat i znowu, wydaje mi się większy o kilka centymetrów, ale... do tego też przywykłam, że zawsze patrzył na mnie z góry. Więc kiedy usiedliśmy z Dominikiem przy jednym stoliku, poczułam spokój. Że jest czymś co dobrze znałam, ale i przerażenie, że znowu okażę się tym samym podlotkiem co wtedy - to jedno się zmieniło. Kiedy go słuchałam, momentami czułam jakbym prowadziła dialog z samą sobą i uwierzcie... to nie była kwestia tego samego imienia, ale doświadczenia skrajnie podobnego do moich.

Zmienił się. Niepodważalnie się zmienił.

I było dobrze. Być z kimś z kim już się było i nie czuć presji pierwszych rozmów, nie czuć - n i c z e g o.

Ale kiedy wysiadłam z auta i dostałam wiadomość tekstową, że poczuł motylki w brzuchu jak za pierwszą gimnazjalną randką... zemdliło mnie. I mdli mnie do tej pory. Leżę na łóżku i czuję jak wzbiera we mnie niechęć, która burzy spokój mojego żołądka. Więc, z każdą kolejną wiadomością i moim zlodowaciałym słownictwem, czuję, że się oddalam... od Majki.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - mdłości.
Mistrzowie brandingu na mojej kanapie.

Przemyślenia. Kalkulacje... jak to ruszy, to będę skakać ze szczęścia!



Siedząc w domu odcinam się: od życia, znajomych. A kiedy i tu przychodzą, udaję bo w końcu Karol wieki temu nauczył mnie perfekcji udawania na życzenie. Więc to robię. Śmieje się, oddycham i udaję, że nic mnie nie boli bo wszystko przestało mnie dotyczyć. A jednak dotyczy.

Dotyczy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zapytana jaka jest istota problemu, bo przecież nie czas, skoro czasu - nawet nie było. I fakt, to nie czas. Chodzi o zdarcie ze mnie skafandra bezpieczeństwa, po którym zaczęłam mówić - więcej i donośniej... Za dużo powiedziałam, co stało się jednoznaczne z moim własnym zranieniem. Zaufałam w porządność, której nigdy nie miał.

Zobaczyłam małą nadzieję, od której wyobrażenie rośnie - że to nie będzie ten sam człowiek co inny. Żałowałam zawsze, że Karol nie nauczył mnie odchodzić.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - czuję się skończenie głupia.

środa, 12 lutego 2014

Przecież, tak czy inaczej, nasze zachowania względem siebie to pasmo niezręczności. Dłubiemy sobie nawzajem w sercach, w oczach, w wątrobach, straszymy się, sprawdzamy, przewiercamy na wylot. Duchowa strona człowieka nie podlega żadnej ochronie. To aż śmieszne: na robienie zwykłych domięśniowych zastrzyków trzeba mieć specjalne pozwolenie, ale majstrować przy duszy ludzkiej może praktycznie, każdy kto zechce: ksiądz, aligator, kochanek, przechodzenie, nikt - 


Agnieszka Osiecka nie wiedziała jeszcze, że i on... zmajstrował mi bajzel w duszy. Niepokój. Niewiarę i zmacerowanie... ideałami, w które przyszło mi wtedy wierzyć. A podobno: lepiej być człowieka pewnym, niż w człowieka wierzyć. Gdzie wtedy była ta pewność? Niektóre rzeczy są dokładnie tym, czym są, i niczym innym  - to już Bukowski. Wewnętrzny monolog. I można... wszystko zużyć.

I jeszcze jedno:

Być obojętnym. Bez duszy i serca. Obojętnie się budzić i z taką samą wyuzdaną obojętnością zasypiać. Nosić ją w sercu... jednocześnie serca nie posiadać. Taka abstrakcja. Nikogo nie całować. Nikomu nie pozwalać się kochać. Tylko - oddychać i trwać.

Boże... czy naprawdę można tego chcieć?

Łaknąć samotności.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - daremność słownictwa.

Odczuwam niechęć do Krakowa, nie jako do miasta ale jako człowieka. Organizmu, w którym przychodzi nam żyć z ludźmi... Których chcielibyśmy wcześniej nie spotkać. A jednak - stawiani są na naszej drodze - nie bez przyczyny, tak sądzę. Jako płotka?

Każdemu kto bywa gościem w tym mieście gorliwie polecam zakamarki Kazimierza. Miejsce specyficznie...umiłowane przeze mnie. Nie ma knajpy, drinka i potrawy, której bym dla siebie tam nie znalazła. I ludzi, zróżnicowanie innych niż w ośrodku centrum naszej stolicy Małopolski. Najbardziej lubię tych dyskutantów, z których kielicha inteligencji można się upić. To smaczne wino wrodzonej mądrości i ironii od której lepkie stają się usta - szastające komunikatem. Jest dla mnie niebywałą przyjemnością czas w takim gronie. Lubię słowne szermierki...

Dlatego dziś można spotkać mnie w E. Ja, laptop, kilka książek i mój ulubiony barman...który był moim partnerem aż siedem, szarpanie-burzliwych miesięcy. Komicznych miesięcy. Miesięcy wartych grzechu. Miesięcy pełnych - wartościujących dialektów.  Co lubiłam? W nim, oczywiście. Zamiłowanie do muzyki, pomieszczenie wypełnione instrumentem i siłę głosu, gdy próbował wspomóc mój abstrahujący tryb konsumpcji. Oczywiście, że nie obeszło się bez łez i mistrzowskiego... Rzutu miską z trzeciego piętra. Rozstania miały pompę. A powroty... Miały najlepsze: to i owo.

Wiec teraz. Kiedy jesteśmy z krwi i kości przyjaciółmi, mimo istniejącego sentymentu i pociągu, a także...jego partnerki -nowej- u boku, ciągle zdarzają się nam wieczory wspólnego zamykania knajpy, uczenia się i sprzeczek umysłów do rana - bo przecież każde z nas, wie lepiej. Za ile można sprzedać swoją duszę, na krótką chwilę.

Cenie Dawida. Od czasu do czasu. I cenie ta harmonię spotkania, nawet gdy...nie chciałam więcej wracać w jego stronę. Wielkiej miłości nigdy nie mieliśmy na smyczy. Ale śmiech i rozmowa były cenniejsze w tych siedmiu miesiącach niż niejedno uczucie warte walki. Mieliśmy o co walczyć... O zrozumienie, którym dzisiaj potrafimy posmarować kanapkę :-)


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - stary znajomy.

wtorek, 11 lutego 2014

Lepiej być samotną, niż niemile widzianą -

Mark Twain wyznacznikiem ostatnich dni.
Dzisiaj zastanawiałam się, czego oczekuję od życia. Za siedem dni będę miała pełnoprawne dwadzieścia trzy lata i będzie to w jakimś stopniu kolejny etap mojego życia. Kiedyś mówiłam jak dziecko, myślałam jak dziecko, postępowałam jak dziecko... ale w momencie kiedy stałam się kobietą, odłożyłam dziecięce sprawy na bok. Przynajmniej większość z nich... 





Zabolało mnie, że ktoś może odmówić poznania mnie. A przecież ja sama ciągle odmawiam: nie mam ochoty na herbatę, na rozmowę, spotkanie... ale odmówić - poznania?! Ciągle biegało to we mnie niczym tajfun. Robiło solidne zamieszanie poukładanych regałów z myślą, planem, założeniem. Targało tęsknoty szlałf, zmoczyło, każdą suchą część mnie. Przemokłam tym - po same krańce. Przestawało mi się to podobać od kilku dni. Nie jestem taka. Jestem emocjonalnie rozchwiana, nadwrażliwa i ciągle... szukająca drugiego człowieka. Ale nigdy aż tak bardzo - się nie gubię, a teraz... biegam między układanką samej siebie, robię największy skok.



Po długich rozmowach z Marcinem, pada pytanie:

-Miłość jest w życiu najważniejsza?
-Tak, Marcin. Miłość do samego siebie :)



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - a więc kim jesteśmy?




Rano napisał do mnie Olaf, po pierwszej odpowiedzi wyczuł mój nastrój. Kiedy zadzwonił mój głos lekko się uśmiechał, chociaż jeszcze dławiło go zaspanie z goryczą. Miałam duży żal do Grzegorza za całokształt procesu sytuacyjnego, jaki wywołał i próby pierwszych kilku zepchnięć odpowiedzialności na mnie - to był wyznaczniki, którego poszukiwałam i któremu się nie dałam. Nigdy nie będę ponosiła odpowiedzialności zbiorowej za cudze zaniechania. Tą decyzję podjęłam dawno temu i próba przemycenia swojej bezmyślności w moje poczucie własnego ja, była bardzo nieudana. To takie... wpychanie swoich-cudzych słów w moje gardło, nie dławiłam się - ja po prostu nie otwierałam już na to ust.

Olaf stwierdził, że jeżeli komuś przeszkadza kobieta w wymiarze medialnym, sprawnie poruszająca się po przekaźnikach social media to powinien... kupić sobie świnkę morską! Zaraz po tym, wyprzedził moje pytanie i skwitował: że wszystko ze mną jest w jak najlepszym porządku, że to... nie było tym czy mogło się wszystkim nam zdawać. Czasem w takich momentach... zastanawiałam się jak bardzo Olaf lawirował między doborem słów, aby nie uderzyć w kruchość moich rozterek, ale z drugiej strony... nigdy nie byliśmy wobec siebie ckliwo-czuli, dlatego - nie obawiałam się sprzeniewierzenia prawdy. Otrzymywałam od niego prawdę, nawet gdy wiedział, że mogę się po niej nie dźwignąć. Dźwigali mnie wszyscy razem.

Przyjaźń. To nowe słowo, które zaczynam coraz mocniej doceniać wraz z kolejnym rokiem. I nawet jeśli... moi przyjaciele żyją w świecie mediów, są hedonistami we własnej surrealistycznej kategorii życia to ciągle - są moimi przyjaciółmi. Dwadzieścia dwa lata zbierałam ich z różnych posadzek niemocy i nagle... nadszedł rok, w którym to oni notorycznie mnie podnoszą z lodowatego chodnika egzystencji. Co im zawdzięczam? Kolejne wstawanie z kolan. Mimo ekspresywności różnych charakterów - bo żadne z nas nie jest podobne, żadnemu nie mogłabym zarzucić duplikatu... nie jest łatwo, ale doceniam... codzienne odbicia dla własnego kontrapunktu. Jak różnie - mogę na siebie spojrzeć. I na nich.

Grzegorz nie dokonał nawet najmniejszej próby poznania mojego świata, poznania mnie i tego... kto oraz co jest bliskie, bliższe. Rezygnacja z poznania przed "poznaniem" to egoizm a istnieje cienka granica między: zdrowym egoizmem, a egoizmem niesmaku...


Przestanę to roztrząsać. Nie akceptuję rezygnacji z drugiego człowieka, bez wiedzy kim jest ten człowiek - nie godzę się na to i nie chcę... wokół siebie ludzi, którzy tak łatwo poddają się swoim wyimaginowanym słabostką.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - przestać wspominać.
Kiedy kobieta po jednorazowej przygodzie na dzień następny, mówi Wam, że nie chce Waszego numeru telefonu - to uwierzcie mi... nie chce go. Gdyby wtedy wszystko skończyło się na tym etapie - dziś nie byłabym w tym punkcie, w którym jestem. I możliwe... że dalej byłabym lżejsza o trwogę umysłu.

Dzisiaj chciałabym, żebyście zobaczyli, co mówi Maria Peszek o szczęściu:




Wielki ukłon dla Łukasza Jakóbiaka za kolejny niesamowicie wartościujący wywiad :)



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - zwierze medialne, to złe zwierze według Grzegorza. Problem... w tym... że opinia Grzegorza przestała mieć wartość.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Ludzie ciągle pytają jak to jest pracować z dziećmi niepełnosprawnymi o różnych zaburzeniach, czym właściwie jest w dzisiejszych czasach wolontariat i czy istnieje on... z dobrej woli serca?

Nie jest to moje pierwsze podejście do zredagowania tego typu tekstu. Najpierw oczekiwała ode mnie tego redakcja, w której pracowałam do momentu wielkiej myśli - o zmianie wraz z nowym rokiem. Autorski tekst nie został spłodzony, czemu? Nie lubię gryźć się w język. W dzisiejszych czasach ciężko o wolontariusza, który po kilku pierwszych razach nie zrezygnuje. Podjęcie się wolontariatu to danie morza nadziei rodzinie, która rzeczywiście go potrzebuje. Skąd wiedzieć, że to właśnie ta rodzina? Są różne typy. Jako weteran pracy wolontaryjnej wiem, że można zostać przydzielonym do rodziny, która jest w stanie zapewnić terapię dziecku, czy też korepetycje z języka polskiego we własnych kosztach; w tym przypadku rzekomy "wolontariat" staje się wyzyskiem. Chociaż czasem rodziny się odpłacają - bonami na zakupy muzyczno-książkowe, stricte ubraniowe czy też... dekoracyjne do domu; to dopiero finezja! Jednak kiedy masz możliwość pracować za pieniądze, zaczynasz nabierać niechęci do pojęcia pracy pro bono. Więc...

Co z tym wolontariatem?

To się czuje. Kiedy pierwszy raz podnosisz słuchawkę telefonu skierowaną z polecenia. Najpierw rozpoznajesz głos i zaczynasz pierwsze próby dopasowania do pudła: potrzeba czy (nie)potrzeba. Zadajesz szereg wstępnych pytań, zastanawiasz się czy warto w to zainwestować - bo jest to niebagatelna inwestycja czasu i wysiłku. Aż w końcu... dochodzi do pierwszego spotkania, które mówi wszystko o ludziach zwracających się z prośbą. Prośbą do ciebie jako terapeuty. Nigdy nie bałam się tego momentu, bo był dla mnie wstępnym katalizatorem emocji, rozgrywką o podjęcie decyzji, kiedy jeszcze mogę się wycofać - nie urażając rodziców, siedzących po drugiej stronie stolika. Najbardziej jednak wzrusza mnie troska... kiedy dwoje ludzi walczy z taką siłą o swoje dziecko, że potrafi sięgnąć upokorzenia prośby o pomoc. Tyle, że dla nich to nie jest już kwestia upokorzenia ale walki o rozwój. Kiedy dzisiaj para rodziców siedziała ze mną i rozmawiała, nie miałam ani chwili zawahania, że podjęcie tego wysiłku jest błędną kalkulacją. Ciepło ich głosu i nadzieja mieszająca się z historią problemu - trafiła jak cios w samą krtań. Nigdy się nie wzruszam w takich momentach... bo profesjonalizm, ale tym razem było inaczej. Matka, której ręce są związane bezradnością w tak silny sposób, znalazła w moich oczach zrozumienie i jednoczesną zgodę.

Największym strachem ale i ekscytacją jest owiany moment poznania dziecka. Ekscytujesz się bo jest to dla ciebie wyzwanie ale i boisz się... bo jest to próba. Pierwsza reakcja jest najważniejsza. Pierwsze wrażenie -w tym przypadku - jest najważniejsze i to od niego zależy dalszy los współpracy z maluchem. Zawsze czuję wtedy dudniącą niepewność, czy trafię w sedno. Czy na tyle stworzę przyjazną atmosferę dla mojego kompana małych batalii... aby on chciał ze mną podróżować po etapach własnego rozwoju. I siadam... z dziewczynką w szóstej klasie podstawówki, która: nie umie czytać, ledwo się porozumiewa i... nie schodzi uśmiech z jej okrągłej buzi. Już wtedy wiem, że moje zmieszanie jest automatycznie chowane w kieszeń a na światło dzienne wychodzi: ciepły logopeda z żelazną formą pracy, bo nieustępliwość jest kluczem do postępu.

Wolontariat wymaga hartu ducha i nieustępliwości. Trzeba wiedzieć, że jest się przygotowanym na ciężką pracę i przywiązanie... uwierzcie nie idzie w parze praca z dzieckiem i brak emocjonalnego sznurka: między logopedą a podopiecznym. Emocja jest kluczem, ale rygor drogą do drzwi... Wymagania stawiane względem nie tylko dziecka, ale i przede wszystkim - siebie!


Czego uczy wolontariat?

Pokory - to przede wszystkim. Jednak największą sztuką nie jest wzbić się na wyżyny własnego języka a zejść do poziomu językowych możliwości dziecka, stać się na chwilę dzieckiem. Uczyć się nawzajem od siebie, pozwalać na obopólną naukę.

Po co to wszystko?

"Granice mojego języka są granicami mojego świata" - aby walczyć z ograniczeniami. Dawać język, uczyć nazywać świat i określać siebie... aby pozwalać znaleźć porozumienie: między wyczekującymi rodzicami i zniecierpliwionym dzieckiem :)


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - darowane dobro, kiedyś musi wrócić.

niedziela, 9 lutego 2014

Czuję, że znowu pożera mnie otchłań. To tak jakby czeluść sięgała po człowieka i twardą dłonią pchała ku stronie łóżka. Dokładnie pamiętam jak to jest miesiąc leżeć w tej samej pościeli, słyszeć krzyki przez grubą, szklaną szybę własnego 'niechcenia'. Prośby, błagania... Czuję się tak - jakby zabrano mi wszystkie mocne elementy układanki własnego jestestwa. Pisałam, że jestem harda i jestem... ale przychodzą takie momenty jak ten i czuję, że słowo harda a zahartowana, nie imają się ku sobie. Najchętniej położyłabym się krzyżem i zaczęła gorliwie modlić... ale czy można być wierzącym i polegać na Bogu, a jednocześnie postępować wbrew temu co mówi ogólnie zaprzysiężona retoryka kościoła? Budynek z kilkoma wieżami.  Nie wiem czego boję się bardziej. Ale poczucie skruchy jakie mam w sobie jest cholernie mizerne. Czegoś się boję. Śmierdzę tym strachem na kilometr.

Coraz częściej zauważam w sobie mechanizm obronny pod postacią: kołdra + łóżko. Pozwoliłam sobie na to we wrześniu i skończyło się to depresją. Tak... to słowo rzeczywiście ma wielką moc przygwożdżenia człowieka do stelaża. Ma też tą moc, którą słyszysz z tyłu swojej głowy i nie... nie jest to wyrzut sumienia, ten głos to strach, że znów się położysz i prześpisz kolejny miesiąc. Mówią, że to powraca jak zły sąsiad z pretensją dobijający się do twoich drzwi. Mają rację - to dezorganizuje twoje życie w drobny mak, stertę nieposkładanych ubrań walających się po pokoju. Mają też rację, kiedy mówią, że możesz to zwalczyć jeśli będziesz wiedzieć jaką obrać taktykę zmian - ale tu się mylą... można to wiedzieć, ale w końcu trzeba zacząć wdrażać wiedzę w działanie, w innym przypadku ta zaraza siedzi na skraju łóżka i ręką poklepuje materac w geście zwiastującym - nadchodzące.


Znowu się wyłączam.

sobota, 8 lutego 2014

To bardziej mnie zżera i trawi niż pasożyt wpuszczony w ludzki organizm. Przeczytałam wszystkie nasze rozmowy. Czuje narastającą gulę w gardle i okrążam po raz kolejny stolik... Czy na prawdę tak diametralna może zajść zmiana w drugim człowieku? Kołata mi w sercu, każdy ciepły wers rozmowy i nie do pomyślenia staje się fakt, że Grzegorz uczynił z tej historii koniec - przecież tak bardzo chciał o sobie tu czytać, tak bardzo chciał czytać w tonacji ciepłego zaangażowania... Kolejny raz próbowałam wyciągnąć rękę, i kolejny raz stałam z nią tak cały dzień. Znacie to uczucie, kiedy stajecie się mentalnym żebrakiem a prośba o słowo zakrawa o jałmużnę?... Tak się czuję. Jakbym kawałka chleba nie widziała od tygodnia.

Przechodzący obok ludzie, ciągle powtarzają, że muszę skończyć szukać usprawiedliwienia. I przestać chodzić po prośbie. Chciałabym wiedzieć jak? Jak w dorosłym życiu stać się emocjonalnym marionetą i wdrażać niemożliwe w życie. Babcia ciągle wkłada mi od rana mantrę w umysł - że nie jest tego wart. Ale jak to ocenić, czego jesteśmy warci i na co nam przyszło zasłużyć?...

Ciągle łapię się na nieustannym proszeniu. Nieustannej myśli - czy też rozrywa go sam środek. Ale przecież, gdyby go rozrywał to z taką samą siła - zerwałby kajdany milczenia. A one... Ciągle brzdęczą przy moich uszach. Mam nie czekać. Ale nikt nie mówił, że mam przestać się łudzić - znowu - jak?

Ciągle myślę, że zasługuje na drugie podejście.

piątek, 7 lutego 2014

Czytam o modernizmie, który przekracza granice - sama przekraczam granice... jawnego rozsądku. Od godziny ósmej już wierzgam nogami, zamotana w pościel. Myślę o nim. To silniejsze niż jakikolwiek racjonalizm. Wstaję, łapię za telefon i znowu robię to czego nie powinnam - piszę. Powoli przestaje wierzyć w sprawczą moc słowa, przecież nic się nie zmienia. Dalej tkwię na rozdrożu. Ciągle chodzę. Jakby chodzenie miało darować kolejną trwogę. I rzeczywiście... modle się do Boga. Wiecie jaki kawałek drogi pokonuję od siebie z mieszkania w drodze na swoją uczelnię? ... Niemiłosiernie wielki, a robię to od kilku dni dwa razy dziennie + narzucam sobie dodatkowe ścieżki, nie jestem jak kot ani jakiekolwiek inne zwierze - to typowo ludzkie odruchy, naiwne odruchy. Zastanawiam się kiedy przyjdzie odpuszczenie. Jego w stosunku do mnie, albo moje - w stosunku do całego świata. Wolałabym to pierwsze, które mogłoby być słodkim happy end'em... tylko nie wiem, czy kiedyś poczuję tą słodycz.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - pełna goryczy Dominika.

czwartek, 6 lutego 2014




Nie mogę znieść Krakowa. Teraz nie mogę go znieść. Siedzę na parapecie kuchni, którą sobie umiłowałam i nie mogę już wytrzymać w tych pomieszczeniach. Mówią obcy mężczyzna a czuję jakby był nieskończenie bliski.Więc wychodzę... a wszechświat znowu daje mi kopa. Spotykam zapłakaną kobietę na własnym skwerze, czuję, że mogłabym się do niej dosiąść i być jej lustrzanym nieco młodszym... odbiciem. Nie wiem skąd bierze się ludzka przekora, że wykonujesz krok i podchodzisz, pytasz czy wszystko w porządku i zaczynasz żałować... że zapytałeś. Wszechświat na prawdę chce mi coś udowodnić. Ową kobietę zostawił mąż. Totalna abstrakcja, oczy miałam równie wielkie jak denka od słoików i czułam, że mimowolnie zwieszam głowę w rozczarowaniu. Co się dzieje kurwa z mężczyznami? 

Trochę odczuwam pieszczotę ironii, perwersyjną pieszczotę. Wszystkie książki, które mam do ranka jutrzejszego przerobić - na przekór mnie - eskalują doznania niesmaku. Jedna zadaje pytanie: czy możemy poznać człowieka na tyle ile potrzebujemy? ... Głosi, że idea może tylko dobrze brzmieć ale już smakować ohydnie. Druga - śmiało twierdzi, że ludzka dusza sięga wyjałowienia. Deprecjonuje nas wszystko. Jesteśmy beznamiętni, bezuczuciowi, bez-nadziejni... ale lepiej uczepić się tragizmu sytuacji i podtrzymywać na sile, niż żyć życiem emocjonalnej wywłoki. Poważnie? Jeszcze tylko z jakieś dwadzieścia... a wszystkie utrzymane w jednym tonie.

Chciałam wyjść, oczyścić głowę. A tak na prawdę nie mam gdzie się ruszyć, opiewa mną stagnacja i myśl. Ciągle słyszę melodię telefonu, ciągle ktoś się martwi - mną. Że dzisiaj już widzieli... pierwszy przebłysk 'sukowatości', która może nastąpić a to straszne, bo zamknie się we mnie to - co teraz czyni mnie człowiekiem z krwi i kości.

Chciałabym - aby emocje nie miały do mnie dostępu, ale na prawdę się boje, że odetnę je raz na zawsze.


Boli mnie serce, dosłownie, fizycznie.

* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - skrajności.

Zaraz będą argumenty:

-Wszystko się skończyło szybciej niż zaczęło (takie mam wrażenie). Nie potrafi określić sam czego chce. To nie Ty zrobiłaś zamieszanie. Ewidentnie próbuje obwinić Ciebie o to, że jest niezdecydowany. Nie posprzątał sobie w głowie starych spraw. Prawdopodobnie wróci do swojej.
-Swojej?
-Swojej byłej dziewczyny, tak obstawiam.
-To teraz mi wyjaśnij: jak można mieć na szali dobre i złe, i wybrać ponownie złe?...


Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wypaliłam tyle papierosów.


Wszechświat się uwziął. W gabinecie jednego z wykładowców toczyła się debata na temat istoty dawania drugiej szansy - pro bono. Kiedy zostałam zapytana o zdanie... Zaśmiałam się i zapytałam, w którym świecie oni żyją? Powiedziałam, że fikcja  daje drugą szansę ale rzeczywistość poza literacka - jak widać - jest bardziej wzmożenie okrutna i obcina ręce tym, którzy mają czelność po nie sięgać i ich się domagać. Poczułam cztery dorosłe spojrzenia na swoim ciele... Mój ulubiony doktor, któremu z oczu bije ponadczasową mądrością, zapytał gdzie zgubiłam swój altruizm i spaczenie zawodowe na świat przez różowy okular? ... Zapytałam czy był kiedyś na placu wolności? I czy poczuł de facto - wolność? Brak odpowiedzi był dla mnie odpowiedzią. Wtedy powiedziałam, że wolność jest tak ułamkowym pojęciem i tak bardzo... ulotnym, że nie wiem czy kiedykolwiek ktoś z nas ludzi ją poczuje w punktacji sto na sto. Więc co z tą szansą? Dostałam wpis do indeksu i adnotację - abym nigdy nie bała się sięgać po to co czuje, ze mi się należy a przede wszystkim - abym nigdy nie odmawiała człowieczeństwa drugiej osobie a świadectwem naszego humanitaryzmu jest właśnie wola drugiej szansy.

Wychodząc usłyszałam jeszcze, że Mark Twain może pokrzyżować moje plany - podobno - za dwadzieścia lat będziemy żałować rzeczy, których nie zrobiliśmy niż tych, które zrobiliśmy. Dlatego: odwiążmy liny, opuśćmy bezpieczną przystań i złapmy w żagle wiatr nieznajomego.


Na czym polega istota dzisiejszego dnia?

Część mnie szuka opcjonalnie dobrej perspektywy, druga część prosi bym szukała rozwiązania na powrót.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - czytam Ulissesa i płaczę, chrzani mi się w głowie.

środa, 5 lutego 2014

Krótka dygresja: powinnam częściej "świntuszyć" na łamach publicznego wpisu - jesteście wtedy nad-aktywni w czytaniu. Niezmiernie mi miło, że taką "mnie" też "pożądacie" :)


Dostałam kilka wiadomości, co z Grzegorzem? Już piszę...


Nic z Grzegorzem. Wybrał on życie samotnego wilka, pośród jednoosobowej watahy. Chce wyć do księżyca, ale raczej... nie z tęsknoty do mnie. Co na to łasa ja? Oblizałam własny palec i wepchnęłam go sobie w oko, bolało? Jak cholera. I dobrze. Zapamiętam ten ból w razie gdybym chciała znów szukać rozwiązania zadowalającego obie strony. Od dziś dogadzam sobie. To ciężkie zadanie, bo jestem wymagająca bardziej perfekcyjnych pieszczot... niż połowa mężczyzn tego globu, a mówi się, że - że mięso trzeba trzymać w lodówce bo zbyt duże ciepło może je zepsuć. Prawda. Czy będzie żałował? Oby. Moje serce mówi - oby. Zrozumiałam dzisiaj, że jeżeli coś ma wrócić to wróci - jeżeli będzie miało odwagę na powrót, ale ja jestem - zwolennikiem drugich szans, przynajmniej ja mam odwagę je dawać... bo nurt rzeki zawsze się zmienia i nigdy, nie jest ten sam.

Mój mózg? Ma dość obowiązków i pracy na jakiś czas.

Albert krzyczy: i po co goliłaś nogi?

Dowiedziałam się dziś, że jest ze mnie wojownik. Odpowiadam: duży. Zawsze - walczę o swoje ! :)


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - nie każda walka musi być wygrana, kiedyś ... może przyjść riposta.

Erotyk. Krótki bo krótki.

Co by było, gdyby...

Usiadałabym niepostrzeżenie na tej samej kanapie. Zmniejszając dzielące nas centymetry. Szukała dłonią, jego dłoni. Udawałabym speszoną, tą grzecznie przejętą; błądzącą wzrokiem. Tylko po to, by zobaczyć jak kącik jego ust wykrzywia się w kaprys zwany narastającym pożądaniem. Wstałabym. Stanęła przed nim, prawą dłonią podnosząc jego twarz za podbródek, przysuwając swoją własną do pocałunku - oddaliła się. Stanęła w rogu naszego pomieszczenia, podgłaśniając muzykę... biodrami kołysała w takt. Zaczęłabym seksownie wyginać swoje ciało, powolnym, leniwym ruchem zdejmując rzeczy. Czas zwalnia... widowisko się zaczęło. Podeszłabym bliżej, szpilką cofając jego ciało do oparcia kanapy. Ja, czarna bielizna i pończochy. Położyłabym jego dłonie na swoich pośladkach... okrakiem wdrapując się na niego. Językiem zlizałabym szyję, aby wziąć w usta kawałek ucha i nasycić je pomrukiem. Ręką mierzwiłabym włosy, zaczynając mocniej łapać jego męskie barki. Zamaszyście ściągnęłabym koszulkę. Zsuwając wilgotne usta ciągle w dół... wróciłabym do góry, szepnęła zbereźnych rzeczy kilka i intensywnie otarła się o jego krocze. Wstałabym (znowu) rozszerzyła jego nogi, odwróciła się tyłem, łapiąc dłońmi kolana wsunęłabym swoje pośladki w sam środek jego jeans'ów, otarłabym pełnią kształtu... i szybko zwróciła akcję, uklęknęła. Zębami pociągnęła za kraniec spodni, rozpięła je.

Wepchnęłabym stanowczo język w jego usta. Mocniej przywierając, na żaden jęk nie ma miejsca. Drażniłabym, każdą wolną przestrzeń jego warg... Mocno złapała prawą ręką za kark. Przyciągnęła do siebie. Obiecała spełnienie. Schodząc w dół, rękami zsuwam bokserki i ręką delikatnie wprawiam zamęt. Włożyłabym go w usta... Nie. Najpierw językiem zaczęła drażnić się. Aż sam by nie poprosił o resztę. Włożyłabym go w usta i zaczęła delikatnie ssać, co kroć... nadając tępo zabawie. Ukradkiem spoglądałabym na twarz w ekstazie i wsłuchiwała się w męskie westchnienia, od których ciężej mi na skórze. Przerwałabym. Popchnęła go mocniej na mebel i usiadła na nim, delikatnie, powoli - wkładając w siebie. Mocniej ścisnęłabym uda i zaczęła... powolnym, leniwym ruchem rozkręcać karuzelę. Mocniej. Agresywniej. Stop.

Odskoczyłabym jak poparzona. Przeszła na drugą stronę i łapiąc się rękoma o szafkę - wypięła, ciągle spoglądając czy podejdziesz... mając tą niewątpliwą okazję.


A teraz? Ubieram pończochy i czekam do późna.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - chcę.
Zacznie być tu inaczej.

Inaczej dopóki nie okiełznam tego co ze mną się dzieje. Zośka stwierdziła, że mogłybyśmy porzucić na jakiś czas pisanie... albo raz jeszcze zrobić czystkę w naszych tekstach - ale  to byłaby ucieczka. Nie chcę uciekać. Nie ja powinnam brać nogi za pas i niestety... nie ja należę do ludzi preferujących unik. Dużo się zmieniło we mnie, co dziś zauważyłam. Dojrzałam do odpowiedzialności, ale sprzeniewierzyłam się także dla emocji. Podejrzewam, że zrobię to jeszcze nie raz i uwierzcie w tym momencie się śmieję. Z tej ironii.

Porzuciłam dom. Zostawiłam za sobą rozgardiasz i wyszłam - sama. Mówią: smutne miasto Kraków; nie zgadzam się z tym. Szłam i szłam... przed siebie. Odwiedziłam miejsce moje i Karola, poczułam spokój. Rozsiadłam się na pomoście po drugiej stronie Wisły, tuż obok zapory... i zastanawiałam się kiedy ona puści. Kiedy tama przestanie być szczelna, jak w moim przypadku. Broniłam się. Poważnie. Żeby nie znaleźć się w tym punkcie, w którym jednak jestem. Punkt zwrotny - że możesz czekać, albo obrać nowy kurs. Co zrobiłam? Odmówiłam sobie dziś czekania. Chcę go, bardzo. Bardziej się nie da pożądać Grzegorza... nikogo tak mocno nie chciałam obok siebie posadzić, ale nie chcę czekać w tym fotelu sama. Nie wiem czy mam na co czekać, czy czekanie się zbilansuje na korzyść naszą. Wczoraj pokazał twarz egoisty. Egoizmu się brzydzę. Zawierzam w przeczucia. Moje przeczucie mówiło, że - to jest TO! Czy się pomyliłam? Nie. To on się pogubił, nie patrząc na to, że może za jakiś czas... zgubić i mnie.

Nie czekam. Prosto brzmi. Ale nie jest takie proste jak mi się zdaje. Jest nas trzy i każda ma zupełnie odmienną taktykę działania, wiec siedząc na antresoli w najbardziej przetartych jeansach z podwiniętymi nogawkami, odczuwam ulgę. Za dzisiejszy dzień. Zrobiłam jakiś krok. Odcięłam się od wszystkiego co chciało do mnie wrócić i kazałam soczyście spierdalać temu. Spędziłam dzień ze sobą. Przerażające... ale znowu się śmieję. I czuję, że środek mnie boi się wieczora, kiedy znowu wróci chmura potrzeb i zawiśnie nad moją głową a jak wiadomo... potrzeba woła o Grzegorza.

Ale znowu mówię - nie czekam. Co znaczy, że nie czekam? Życie się toczy i tego nie powstrzyma moje czekanie... Życie wymaga aby stawiać mu czoła w jakikolwiek sposób, ale stawiać. Wcale nie odebrałam obaw Grzegorza jako przejaw dorosłości... ja je zrozumiałam, ale stały się dla mnie wygodną wymówką, od odpoczynku w kontekście mojej osoby. Nie chciałam. Chciałam, aby mnie zagarnął mięsistą dłonią i przytulił.

Nie czekam, ale czuję że coś we mnie przygotowuje się do czekania...

Chciałabym się odezwać. Ale nie zrobię tego. Dziś popołudniu nastąpiło we mnie zawzięcie, zaparłam się nogami i rękami... odpychając telefon. Niech on wykona pierwszy ruch, jeżeli zawierzył we mnie; w moje postulaty małych, najmniejszych... kroków. 


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - (...)
O północy usłyszałam pukanie do drzwi, ześlizgnęłam się z antresoli chociaż nie wiem czy słowo ześlizgnęłam jest adekwatne do tego jak ociężale schodziłam po drabince. Otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Piotra z winem w ręku. Nie bardzo zrozumiałam istotę sytuacji, dopóki nie otworzył ust, które kiedyś czułam na sobie... Chciał wrócić. Miał tupet by tego chcieć. Nie wiedziałam... czy zamknąć drzwi, czy kopnąć go w sam środek czterech liter. Więc - wzięłam wino i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Najsłuszniejsza decyzja mojego życia. Zyskałam wino i pozbyłam się dupka, tym razem - ja pozbyłam się jego definitywnie i nieodwołalnie. Nie odebrałam żadnego telefonu.

W nocy było różnie. Telefon ciągle dzwonił a spis narastających połączeń uświadamiał mnie tylko w tym, co zaczęło się dziać. Wieści o tym, że Grzegorz miał mnie "gdzieś" zaczęły szybko się rozchodzić a faceci, z którymi przed Grzegorzem mi nie wyszło - zwęszyli możliwość powrotu. Nie chciałam powrotów. Pierwszy raz w życiu moja karta się odwróciła: nie chciałam nikogo z przeszłości, chociaż wcześniej czułam, że ta przeszłość jada ze mną posiłki i chciałam ją materializować; dziś - gdy mam taką szansę udaję, że mnie nie ma. Zabrałam tym ludziom indywidualną siłę przebicia. 

Piotr był bliski przebicia. Trafił na ten moment, kiedy chciałam po prostu bliskości aż sobie nie uświadomiłam, że wpuszczenie go przez te drzwi to jak pozwolenie na zalęgnięcie się -kolejne- w moim łóżku, a jedyne na co miałam permanentną ochotę... to wyrzucenie łóżka razem z nim przez okno. Jak się skończyło? Wino, gitara i lekkie smęcenie. Tak. Zdarzało mi się czasem... dotknąć struny z tą samą ckliwością co mężczyzny. Lubiłam akustyczne wersje wszystkiego. Chciałam akustycznego Grzegorza. Moja monotematyczność mnie brzydzi. Pierwsze po otworzeniu oczu dzisiejszego ranka, okazało się sięgnięcie za telefon - Majka ciągle mi podsuwała ten plastik do rąk... chciałam go obok, chciałam go czuć, chciałam się z nim kochać, chciałam go nie znać po czym chciałam go znać ale zmienić dwa dni w historii i znowu... chciałam go mieć obok, chciałam go czuć, chciałam się z nim kochać. Napisałam to. Bo przecież u mnie mózg i serce nie idą w parze. Wściekłam się na samą siebie. Po jasną cholerę... Ale czułam to. Nauczyli mnie, że mówi się zawsze to co czujesz i teraz nie wiem - czy większym bohaterstwem jest mówić z emocją, czy stać się emocjonalnym niemową... 


Jest we mnie coś beznadziejnego. Taki podszept nadziei. Że może tym razem pokaże mi inny obrót spraw. Myślę nad usunięciem jego numeru z książki telefoniczne, bo czuję... że wystarczy byle westchnięcie a będę po niego sięgać. Chciałabym też -jednocześnie- małych kroków, jego małych kroków. 



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - coś musi się zmienić.

wtorek, 4 lutego 2014


-Chcę być dla kogoś na stałe i chcę być dla kogoś ważna.
-Ja też Dominika...
- Spotkałam kogoś i pierwszy raz poczułam się w taki sposób. Ujmujący sposób, nie myślałam, że tak można... Wszystko się przewróciło i mi podziękował - twierdząc - że jestem ważna, ale chce być sam.
-Argument, który przytoczył jest nie do przyjęcia. Mam nadzieję, że potrafisz to przewidzieć. Są takie sytuacje, że osoba, która siedzi ci ciągle w głowie i tylko ona, składa przysięgi, że jest szczera i gotowa na wszystko, ale... jej nie wierzysz choć chcesz, bo dbasz bardziej o swój komfort psychiczny i poczucie człowieczeństwa jako indywiduum.
-Nie rozumiem...
-Czasami można być tak bardzo pochłoniętym kimś, że przestaje się być sobą, ale to nie oznacza złego to oznacza to, czego szukasz ale nie wiesz... że poszukujesz. 
-Nie zrobiłam mu nic złego Konradzie. Uważałam na niego jak na najdroższą filiżankę z porcelany. Bałam się, że momentami zacznę chuchać i dmuchać na niego. Bo... wydawał mi się tak cenny.
-Nie kierowałem tego zarzutu w Twoją stronę.
-... Najgorsze jest to, że czuję jakby ktoś po tak krótkim czasie odebrał mi ważną część własnego człowieczeństwa. 
- Dlatego po takich doświadczeniach często się ucieka, co nie jest dobre. Chcesz uciec prawda? Dobrze się widzi tylko sercem, problem w tym, że im człowiek starszy tym ten wzrok jest bardziej sponiewierany... i niewyraźny, niezdolny do oceny. 
- Pierwszy raz jestem w tak bardzo spaczonym punkcie, gdzie nie mam sił.
-Mówi się, że człowiek nabiera doświadczenia ucząc się na błędach. Dzisiaj... chyba drugi człowiek uczy się ucieczki przed kimś albo co gorsza - przed samym sobą. On uciekł Dominika i musisz przestać go gonić, mimo, że czuję, że jest Ci o krok do ubrania butów i wyjścia w ten mróz... Nie zrozumiał i nie docenił, żal to kwestia czasu, czego mu współczuję patrząc po mnie- żal przyszedł za późno bym mógł się Tobie zreflektować.

Od dwóch godzin rozmawiam z Konradem. Mężczyzna z mojego pierwszego, poważnego zaangażowania emocjonalnego. Czasem mam wrażenie, że zna mnie równie dobrze co ja sama a nawet i bystrzej spogląda na moje uwikłania myśli. Wszystkie powroty jakie mieliśmy były różne: szarpane, stałe, dobre, gorsze... ale każde dla mnie wartościowe. Czegoś się z nich uczyłam. O sobie. O człowieku. O emocji, która mnie prześladuje. Dzisiaj rozmawialiśmy o tym, jak bardzo się zmieniliśmy od pierwszego momentu z początku naszych studiów. O tym... czego mając dwadzieścia trzy lata - oczekujemy od życia. Czy w ogóle mamy prawa do oczekiwań.

Konrad chciał miłości. Chciał mieć miłość a nie musieć o niej pisać. Ja - chciałam być dla kogoś stała, być na stałe nie na chwilę. Czy to w ogóle jest jeszcze dzisiaj możliwe?... Leżałam na antresoli zwinięta w kłębek i dławiłam szloch. Nie umiem się godzić z tym co staje się niezgodne i nieadekwatne do mojego położenia racji, miałam rację. Miałam ją jak cholera, ściskając w garści! Czułam, że ją mam... i nie mogłam jej użyć, bo moja racja okazuje się być inna niż Grzegorza.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - boję się tęsknoty, która powoli rozpycha się w moim łóżku.
Gonię myśl po śliskiej tafli własnego odbicia. 

(...) 

Życie na poczekaniu.
Przedstawienie bez próby.
Ciało bez przymiarki. 
Głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram. 
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.

O czym jest sztuka,
 zgadywać muszę wprost na scenie. 

Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,
narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacji.
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.
Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.
Moje instynkty to amatorszczyzna.
Trema, tłumacząc mnie, tym bardziej upokarza.
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.

Nie do cofnięcia (wykonane) słowa i odruchy. 
Nie doliczone gwiazdy,
charakter jak płaszcz w biegu dopinany,
oto żałosne skutki tej nagłości.

Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu. 
Albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć! 
A tu... już piątek nadchodzi z nieznanym mi scenariuszem. 
Czy to w porządku pytam
(z chrypką w głosie,
bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami)
Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.
Aparatura obrotowa działa już od długiej chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
\Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.
I cokolwiek uczynię,
zmieni się na zawsze w to co uczyniłam./


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - siedzę za kulisami i czekam na akcję. 

* * * 
Pamiętniki człowieczeństwa - pierwszy raz czuję, że jest to tego warte. 
Ps.

Zaczęłam sypiać bez skarpetek - Majka.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Obok mnie leży starsza kobieta. Najpierw kilkakrotnie pytała się, kiedy w końcu się uśmiechnę... początkowo strofowała mnie ogromnie i modliłam się tylko o to, żeby kroplówka przestała lecieć ciurkiem co jednoznaczne było z krótką przechadzką korytarzem. Mama znikła. A tak na prawdę była moją deską ratunkową, która mogła mnie stąd wyciągnąć - nie pojawiała się. Więc leżałam... zastanawiałam się jak wiele bym straciła, gdyby wczoraj nie zareagowała ona w taki sposób. Ale też nie to jest sednem tego wpisu, chodzi o tą starszą kobietę nie dającą za wygraną.


Patrzyła na mnie tak świdrującym wzrokiem, że zaczynałam czuć się nieswojo. Odwróciłam się plecami w jej kierunku i delikatnie westchnęłam, że mam najmniejsza ale mam - strefę komfortu. Czułam ten palący wzrok na swoich plecach. Odwróciłam się w jej kierunku i patrzyłam tak długo dopóki ona nie poczuła jednoznacznego speszenia moim charakterem, który powoli a skutecznie... się wyłaniał. Nie poczuła go. Uśmiechnęła się w tak uroczy sposób, w jaki potrafią tylko starsi ludzie i... złagodniałam. Poczułam zmęczenie sobą. I to samo zmęczenie dałam jej wyczuć. Więc znowu zapytała, kiedy w końcu się uśmiechnę - to było najtrudniejsze pytanie jakie można postawić: kiedy? Miotałam się w odpowiedzi, którą niósł język i w gruncie rzeczy - nie wysłowiłam się. Zapytała więc czy jestem niemową co rozbawiło mnie do takiego stopnia, że wypuściłam powietrze z ust i uniosłam prawy ich kącik ku górze. Starsza kobieta zaczęła mi mówić o skomplikowanej naturze serca, na którą ewidentnie obydwie cierpiałyśmy. Wydawało mi się początkowo, że mijamy się w komunikacie a dokładnie w jego interpretacji ale przecież... jej słowa odebrałam tak jak chciałam odebrać. Kiedy na salę wszedł Olaf poczułam to zainteresowanie jego osobą, z każdego konta pomieszczenia... nawet pielęgniarki zaglądały zafrapowane jego osobą. Kiedy wyszedł poczułam ironię uśmiechu starszej kobiety - spytała czy to on? Początkowo nie wiedziałam co ma na myśli... ale przecież o co mogła mnie zapytać starsza osoba - CZY TO ON - ... Wtedy już się uśmiechnęły moje oczy patrzące prosto w starczą twarz - NIE TO NIE ON - pierwszy raz spotkałam kobietę, która tak nie dawała za wygraną; zazwyczaj pomyślałabym, że to kolejna krucha dewotka z okiennic mojego miasta, szukająca sensacji na starość... ale ani trochę nie wprawiała mnie w takie wrażenie. Ta rozmowa do czegoś dążyła.

Więc kiedy będzie On? Po tym pytaniu starsza kobieta wyczuła ociężałe powietrze moją nostalgią. Myślałam, że odpuści... bo chyba wystarczająca wdrążyła się w temat, który wprawiał mnie w ociężałość. Nie. Dalej nie dawała za wygraną. Zaczęłam rozmowę... najszczerszą z rozmów na jakie mogłam się zdobyć, z obcym człowiekiem. Jej obcość była jak plaster łagodności na ranę, która niemiłosiernie wypalała dziurę w moim wnętrzu. Powiedziałam jej co zrobiłam, że chyba przez przypadek zdłamsiłam mężczyznę, która powodował mój wewnętrzny spokój - spokój jakiego nie miałam od dawna dawien... Że lęk i pozostałość po kimś wepchnęła mnie w kozi róg, który ubódł tego mężczyznę. Starsza kobieta popatrzyła na mnie z politowaniem, jakim obdarzyłaby mnie moja własna babcia aktualnie odchodząca od zmysłów co się dzieje z jej wnuczką - patrzyła tak dłuższą chwilę, aż wstała. Podeszła do mnie na tyle blisko aby powiedzieć dosadnie: a teraz cię przytulę i ty zniesiesz ten uścisk... Pierwszy raz w życiu byłam oszołomiona i nie zareagowałam obroną. Poczułam, że zaszkliły mi się oczy. Starsza kobieta usiadła u mnie na łóżku i powiedziała, że gdyby po takich pomyłkach ludzie mieli przesyt sobą to nie byłaby ponad pięćdziesiąt lat w małżeństwie. Że najważniejsze to zdać sobie sprawę, że rzeczy, które zaczynają się zbyt prosto i zbyt gładko przechodzą obok nas... na prawdę obok nas przechodzą - niepostrzeżenie, a warte jest tylko to co w trywialne życie człowieka wprowadza komplikację, o komplikację warto jest zawalczyć. Motyw walki przewija się kolejny raz wokół mojego łóżka i powoduje odrętwienie mięśni. Podobno popełniłam błąd, który teraz nauczy mnie czekać i nauczy mnie milczeć, a z tym mam ogromny problem - jak wiemy.

Starsza kobieta zasiała we mnie czekanie.

Jeżeli mężczyzna tak ważny dla ciebie, który powoduje, że truchlejesz na samą myśl jego utraty i mierzwisz pościel w łóżku potrzebuje miejsca - daj mu to miejsce i niepostrzeżenie kręć się obok, jeśli będzie chciał to wróci, dlatego, że doceni iż uczysz się milczeć i czekać - jeżeli nie wróci to znaczy, że nie doceni kogoś kto dawał szczęście i poznał wyrzeczenie. 

Teraz leżę. Patrzę na tą starszą kobietę z wrodzoną czułością i czuję jak oplata mnie wdzięczność. Milczenie i czekanie, to nie przychodzi nikomu łatwo. Milczenie i czekanie to z mojej strony gabarytowo duże wyrażenie zależności dla drugiego człowieka.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - zjadłabym rosół.
Obudziłam się w szpitalu. Pierwsze minuty były szalonym poszukiwaniem wzroku czegoś co znam i czegoś czego będę mogła się uczepić na dłuższą chwilę aby nie popaść w panikę. Zanim otworzyłam oczy do moich uszu dochodziło niekończące się pikanie i szuranie...które sprawiało, że panika we mnie wzbierała. Zobaczyłam Mamę - nigdy wcześniej nie przerażoną tak jak w tym momencie i uświadomiłam sobie, że dzielę to samo przerażenie -jeszcze- z niewiadomych przyczyn. Nigdy mocno nie ściskała tak mojej ręki... Bałam się, że połamie mi najzwyczajniej w świecie moje przeraźliwie chude palce, ale było to przyjemne na tyle, że bałam się rozluźnić dłoń z jej uścisku. Kiedy zobaczyła, że na nią spoglądam myślałam, że zaleje mi łóżko łzami - wystraszyła mnie po raz drugi. Wolną dłonią omiotłam swoje policzki i chciałam na siłę wyszarpać rurkę z nosa, czego karygodnie zabroniła mi Mama.

W nocy stanęło mi serce. Dosłownie stanęło. Nie pamiętam niczego od momentu nalewania soku do szklanki, która jak teraz wiem obudziła Mamę a dokładnie... jej brzdęk upadania o kuchenne płytki. Pierwsze o co chciałam zapytać, ale Mama mnie wyprzedziła było: nie, nie ma go. I to było racjonalne, bo z jakiej okazji miał być? Był pierwszym niewypowiedzianym pytaniem i pierwszą niezadaną myślą.

 Majka mogła mnie w nocy wykończyć...

Tak na prawdę chodziło o mnie. O to, że usłyszałam rzeczy, których tak strasznie nie chciałam dopuszczać do swojej świadomości. Czułam, że nie dany był mi czas - że pochopnie podjęta decyzja Grzegorza będzie kołatała w moim sercu i głowie, co gorsza w głowie - na tej płaszczyźnie echo odczuwalne jest okropnym stukotem myśli i rozczarowania, tęsknoty i błagania, pieprzonej kompletnej dezorientacji... Chciałabym wykonać ruch, tylko kompletnie nie wiem jaki, przykuta do łóżka spaceruje po klawiaturze laptopa i to jedyny spacer, na który właśnie sobie mogę pozwolić a i ten spacer... nie trafia do niego. Naiwnie wierzyłam, że zapisanie trzech kartek własnym drukiem może ocucić jego umysł i przywrócić nas na tor bytu. To była naiwność. Kiedy wczoraj równie szybko je zmiął i schował do kieszeni kurtki, czułam jak sama jestem zmięta i opadam na dno tejże kieszeni. Majka pyta ciągle czy on to czyta - nie wiem! Czuję się idiotycznie, kiedy pozwalam wciskać kwestie Majkowych roszczeń, ale jest ona częścią mnie i nie mogę pozbawić tej części głosu, zwłaszcza, że kiedy wczoraj Grzegorz mówił do niej - personalnie do niej - czułam jak opada na moje kruche barki. Pytam: co jeśli czyta? A ona na to głosem sprzeniewierzonym po nocy: jeśli czyta to po prostu mu opowiedzmy... Nie wiem czy mam ochoty na opowieści. To ten szkopuł. Wczoraj chciałam wziąć emocję w dłoń i nią wojować. Nią wywalczyć miejsce do dalszego rozwoju sytuacji - potłukłam (w efekcie) emocję i siebie. Dzisiaj leżąc i spoglądając na ludzi z tej samej sali, nie czuję rezygnacji - czuję nie moc, bo nie wiem co kolejnego mogłabym wziąć w dłoń aby zawalczyć. Nie bardzo wiem... co mam pod ręką. Żadna z naszej trójki nie chciała przypierać Grzegorza do ściany, spanikowałyśmy w weekend ale stawianie błędnego kroku się zdarza, dzień w dzień miliony osób go robią i z tego powodu drugi człowiek - nie skreśla, a idzie po rozum i rozumnym będąc daje szansę. Codziennie to widzę. Jak ludzie dają sobie kolejne dni. Bo to dni są polem do rozwoju zażyłości. I tu się boję... że w całej ekstrawagancji słów - zabraliśmy sobie szansę na rozwój; co jeśli przegapimy właśnie teraz sytuację perspektywicznie mającą możliwość na 'zaś' ...

Kiedy Olaf wszedł do sali. Pierwsze stwierdzenie: zapuchnięty chomik. Drugie: nie poddawaj się bez walki, jeśli Ci zależy, postaraj się. Długo rozmawiałam z Olafem przed jego dzisiejszym wylotem z Polski... i nie myślałam, że będzie on opoką w rozgrywce o Grzegorza. Według Olafa nigdy nie miałam oczu pelniejszych nadziei, nawet przy nim.


Majka i ja, czekamy na cud.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - niedotlenione serce, niewygodne łóżko i serce nadziei.

niedziela, 2 lutego 2014

Czułam od trzech dni, że nadchodzi nieuniknione. Od trzech dni też miałam sowitą nadzieję, że nie wejdzie ze mną w dyskurs nikt z pochodnie mi bliskich ludzi. Dyskurs równał się wybuchem. Mówiłam, że coś przeczuwałam...? Kurwa. Śmierdziało na kilometr.

Grzegorz jak na swój wiek, ciągle mnie zadziwiał i dzisiaj przeszedł moje najskrytsze oczekiwania. Wniknął pod moją skórę. Pod strefę zakazaną pozornie dla drugiego człowieka, jemu się to udało. Dotknąć mnie nad wyraz uciążliwie... czuję, że mój umysł właśnie szaleje - biega po przestrzeni zagospodarowanej dla racjonalizmu. Chciałam walczyć, nawet podjęłam pierwsze próby tego boju - problem mój i Majki polega na tym, że nie umiemy rezygnować z ludzi. Zanim rozsadowiłam się na dobre w planach odwrócenia sytuacji na własną emocjonalną korzyść - zdążyłam złożyć broń. Chce przestrzeni? Chciałabym, żeby tą przestrzenią się udławił... ale to bez sensu, bo zaraz zaczęłabym reanimacje w celu jego odzyskania. Miał być. Miał trwać. Miał być inny. 

Wczoraj gdy zadzwonił do mnie Olaf, odepchnęłam go z równą siłą własnej wściekłości, mówiąc - że zależy mi na tym chłopaku z taką skalą własnego uniesienia, że nie będzie mi brakiem nieobecność Olafa... Dzisiaj to ja zadzwoniłam zapłakana do Olafa, żeby mnie zebrał z bruku własnej lekkomyślności -  że mogę kogoś posiadać...


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - chcę pozbyć się Majki.