piątek, 31 stycznia 2014

Zdecydowana chmur melancholia zebrała się nad moją głową. Albo biometr staje się niekorzystny, albo jestem niestabilna emocjonalnie dla drugiej osoby. Pamiętam, jak Karol krzyczał: że jestem jego statecznikiem; rzeczywiście nim byłam. Urzeczywistniałam wszelkie cechy jego górnolotnych pobudek i byłam pomostem między marą a przyszarawą rzeczywistością. Na Karolu się skończyło budowanie mostów i domów z solidnego betonu... Wszystko co ciepłe zostało wtedy zakopane przy garażu sentymentów. Pamiętam - klęczałam na brudnej glebie z rękami po łokcie umocowanymi w ziemi... robienie dołu nie miało końca. Nie miało też sobie równych. Później chodziłam tą drogą wokół cmentarza własnych istnień i modliłam się, żeby nigdy nic z niewdzięcznej dziury nie ujrzało światła dziennego. Na Karolu się skończyło i razem z Karolem odeszło.

Kiedy wczoraj odchodził Olaf, ostatni wers jego skrupulatnie dobranego monologu był niejasny. Dzisiaj... kiedy to mnie oddelegowano dobitnie zrozumiałam brzemię tych słów - Olaf był kurewsko nieomylny.

Mam żal do Olafa. Że nauczył mnie pakować walizki i odchodzić, ale nie nauczył przy tym tamować potoku łez. Więc się pakowałam... bo wiem czym dla mnie smakował Grzegorza telefon, znałam to lepiej niż mogłam przypuszczać. Wiedziałam też, co będzie następne w kolejności... i wolałam uniknąć stania w kolejce po darowiznę solidnego kopa w dupę.

I pojawił się Marcin. Wydarł z moich rąk ubrania, pokój omiótł tuman złości. Uklękł w tym samym miejscu, w którym uciekał przez palce mój rozgardiasz. Zaczął go zbierać. Siedział tak długo póki nie przestałam szlochem zamiatać resztkę ubrań... i czułam to politowanie, które nienawidziłam. Puściła tama, kolejna i dobrze. Jesteś bardziej ludzka... i dobrze. Nie czułam się dobrze. Majka przeszukiwała pokój za paczką papierosów. Zośka donośnie klnęła. Strasznie chciałam, żeby ktoś oswoił Zośkę.... a teraz widzę, że stanie się moją frustracją, moim błędnym kołem tęsknoty. Marcin siedział. Patrzył co dzieje się z całą trójką i rzucił w kierunku Majki papierosem, wyszczerzyła zęby. To Majka... mnie przytuliła. Wisiała nade mną niczym jedna z chmur i powolnym ruchem głaskała włosy.

Nie chciałam tego wszystkiego. Chciałam zniknąć. Zapaść się pod ziemie jak kilka miesięcy temu wstecz Karolowe wspomnienia. Gleba była zamarznięta i zapaść się nie mogłam. Więc zwinięta w kłębek własnych myśli, nie odwracałam głowy w stronę lustra - znów się bałam, co tam zastanę.


Miałam czas. I z czasem miałam problem. Uważne czytanie mnie pokazuje, że nie czekam bo nie jestem nauczona sztuki czekania. Każda próba uczenia mnie czekania w niepewności - powoduje - że od miecza niepewności giniemy. Ja, Majka, Zośka i ofiary poboczne.

Pękła tama. Pękła pierwsza kiedy go spotkałam i każda kolejna z dnia na dzień.

Liczy się: tu i teraz, do wieczora. Później - później niech czas przepada. Niech się chromoli zegarek...


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - pękła tama.

czwartek, 30 stycznia 2014

Olaf nauczył mnie, że troje to tłok - prędzej czy później, zapchany przedział okazuje się zbyt ciasny dla trzech osobowości. Początkowo nie przeszkadza ci, że ktoś zagląda przez twoje ramię ani równo z tobą oddycha, wręcz cię to bawi. Ale z każdą minutą nierównomierne oddechy to męczarnia dla uszu. Próbujesz oddychać w ten sam takt, zrobić zbliżony wydech a wdechem pożreć tą drugą osobę. Przy trzech brakuje ci miejsca aby płuca normalnie funkcjonowały. Dusisz się i krztusisz, z każdym momentem nieuniknionej bliskości... na którą -uwierz mi- nie masz ochoty. Przestaje być zabawnym niewinne ocieranie dłoni i prowokacyjne gesty rozdawane ukradkiem.

Przestaje cię to bawić, kiedy uświadamiasz sobie, że nadchodzi bliskość. Nie ta, która zbliża do siebie ludzi zasiadających na wspólnej kanapie, ale ta - która zacieśnia więzy. Zośce i Olafowi zacieśniła - pętle na szyi. Zośka się dusiła. Nie przyznawała się do tego, ale były dni, kiedy spanikowana szukała inhalatora wolności. Razem z Zośką czułam rozdarcie. Przypominałyśmy sobie przy kuchennym stole wszystkie momenty z życia przy lewym boku Olafa, bo prawy był zajęty. Prawowicie zajęty. Czuję wściekłość Olafa. Czuję ciężki oddech na swoim karku, mimowolnie próbując go odgonić dłonią - nic z tego. Zośka siedzi po drugiej stronie stołu i widzę, jak w jej oczach goni satysfakcja. Że miała rację. Że się nie pomyliła. Że... wyszła obronną ręką, odbijając tą pierdoloną piłeczkę ironii wszechświata. Olaf był jej. To był jej problem tyle, że Zośka nigdy nie bała się jutra. Czasem wierzgała nogami w łóżku, nie idąc spać... bo tak łapczywie wyczekiwała tego co przyniesie kolejny dzień tygodnia. Dzisiaj nie bała się konsekwencji, szybowała. Mnie z kolei powietrze zmroziło policzki. Ożywczo je zmroziło. Pewnie postawiłam drugi krok wychodząc z klatki, pierwszy... był jeszcze próbą odwrotu do wyjścia. Ale jedyne czego nauczył mnie Olaf to, to - że odwrotu nie ma. Przynajmniej nie, kiedy trzaskasz drzwiami i ciągniesz za sobą walizkę pełną racji. Majka myślała, że Grzegorz pobiegnie za nami, jednak drzwi okazały się zbyt ciężkie dla dłoni Grzegorza. Więc wróciłam do domu, pozostawiając Majkę na pastwę losu. Droga się dłużyła i dłużyła... czekałam, aż śnieg zasypie ślady moich stóp i wytłumaczy mi, jak łatwo można się pogubić we własnych krokach; że można ich nie zliczyć, albo nie zauważyć. Pogoda (nie tylko atmosferyczna, ale i...) serca - zmienia wszystko, doszczętnie. Pustoszy, ale i umacnia, buduje... zbiera ze zgliszczy awantury.

Kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam Olafa, usiadłam na krańcu krzesła... obserwując jak Zośkę pogania trwoga. Nigdy nie widziałam trwogi na jej twarzy. Ani tym bardziej złamanej władzy. Olaf niecierpliwie poprawiał okulary, zgniatając własne palce. Popatrzyłam na niego wzrokiem przepełnionym Majki westchnieniem i wiedziałam, co będzie następne. Wiedziałam to od kilku dni. Kiedy Zośka nieopatrznie odsuwała się milimetr po milimetrze na ich wspólnej kanapie. Oddaliśmy sobie wszyscy dziś wolność. Wolność, która piecze w gardle. Połykałam łzy. Patrząc jak Zośka pierwszy raz od dawna ukazała zalążek smutku, Olaf też to zauważył. Mocno ją przycisnął...nawet wtedy kiedy się szarpała jak ptak łapany w potrzask. Trzymał ją dotąd, dopóki nie złagodniała... Pożegnania są trudne, zwłaszcza kiedy wiesz, że nie będzie już od nich odwrotu. Wiedziałam jakie jest życie Olafa. On wiedział... że im dłużej będzie nas trzymał przy sobie tym mocniej będzie poddawał się niezdrowemu szaleństwu. Raniliśmy siebie wzajemnie. Ironia za ironią, szyderstwo za szyderstwem i przeraźliwa tęsknota - niczym... dosłownie niczym niewytłumaczalna.

Potrzebowałam kogoś, kto w takiej amplitudzie mojej jaźni, pójdzie za mną i mocno wstrząśnie. Złapie za oba ramiona i wstrząśnie moim zachowaniem, dotrze do wewnętrznego chłodu i przy pierwszych roztopach wyciągnie... istną wiosnę. Sprzeczną zza okienną zimą. Ja - byłam sprzeczna. Bałam się utraty, ale musiałam złapać za kołnierz dzisiejsze przekonanie i zobaczyć... jak zachwieję własną rzeczywistością z moją racją niebywałej awanturnicy.

Pożegnałam Olafa. Odprowadziłam wzrokiem do drzwi, którymi pierwszy raz przekroczył próg mojego serca. Miał skubany moje serce. Jego ciepło i troskę. Miał też serce Zośki, tylko Majka... ciągle mu się wymykała. Spadała przez palce, czekając na coś zupełnie innego...


... Doczekała się tego. Pozwalając mi we własnej bezradności zamknąć mu drzwi przed nosem. Była na mnie zła. Była naburmuszona i zamarzła, właśnie w tym momencie... na skwerku pod kamienicą. Za nic w świecie nie chciała wejść do tego samego pomieszczenia, gdzie byłyśmy dwie i widziałam... że nawet Zośka zrozumiała, kto powinien dzisiaj zmieniać zimę mojego serca.

I nie był to Olaf.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - darowana wolność.

środa, 29 stycznia 2014

Kiedy dużo się dzieje, jestem szczęśliwa. Natłok wydarzeń i wrzucenie siebie w ten kołowrotek mielący informacje to istne szaleństwo. A szaleństwo smakuje. Oblizujesz po nim palce i chcesz (w zwyczaju) mieć go pod dostatkiem. Podobno obżarstwo to jeden z grzechów głównych... Boże przebacz bo grzeszę codziennie; błagając - o jeszcze jedną łyżkę, jeszcze jedną... miskę. Szaleństwo nie syci, chociaż znam przypadki kiedy bolał mnie od niego brzuch. Ostatnie dni.

Ostatnie dni to machina do produkowania waty cukrowej w kolorze euforii. Ten mężczyzna stoi pod mym domem i dzień w dzień o różnych porach daje mi kolejny kłębek słodkiego przysmaku. Nie mówię nie, bo podobno mam problem z asertywnością od kilku miesięcy - ale nie mówię nie, bo polubiłam mieć lepkie usta od śmiechu. Zalewałam ciało ciepłym sokiem przyjemności i chodziłam po dokładkę. Odcinek pokój-kuchnia naliczał kolejny kilometr. Majka podskakiwała za mną niczym rozochocone szczenie. Widziałam jak coraz częściej  podawała mu kolejny kawałek tortu niczym nieposkromionej radości. Czułam się zazdrosna, kiedy widywałam ich razem przez szparę między drzwiami. Chciałam być w tym samym miejscu, a jednak wzbraniałam się przed kolejną fascynacją. Za to Majka... Majka powoli dawał upust swoim oczom. Spoglądała kątem i czułam... czułam przez ten lufcik uchylonego okna, jak radość tańczy na jej rzęsach. Dalej wzbudzało to we mnie zazdrość. Że ona może a ja się wzbraniam. Więc siedziałam z Zośką, która kołysała nogą w takt wspólnych rozmyślań. Zośka była sceptycznie nastawiona do tej pędzącej machiny, który ani na chwilę nie zwalniała obranego kursu, pędu... a tym bardziej emocji mielonych przez jej trybiki. Gestykulowała w rozmowie ze mną, co chwila pukając się w głowę. Gdzie racjonalizm, czy euforia na prawdę pożarła go wraz z dzisiejszym śniadaniem? Lodówka nie była pusta. Była przepełniona. Pękała w szwach od sprezentowanych nam różności. Ale... tylko Majka sięgała po nie bez lęku. Ja selektywnie dobierałam. A Zośka? Zośka wszczynała głodówkę.

Co było z Zośką nie tak? Ona jedna najmocniej z nas wszystkich pamiętała ostatnie karty żywnościowe. Chodziłyśmy do różnych stołówek i nabawiałyśmy się... choroby serca. Zośka nie chciała kolejnych infekcji, nawet tych najdrobniejszych jak pierwsze kichnięcie. Więc siedziała zatrwożona, kiedy Majka tańczyła za rękę z uniesieniem. Do tego wszystkiego dochodzę jeszcze - ja.


Ja...

Nie wiem jeszcze jak go nazwiemy. Ciągle się zastanawiam - jakie nadać mu imię i miejsce.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - jedzenie w łóżku.

niedziela, 26 stycznia 2014

Rzeczy dzieją się przypadkiem. Życie coraz mocniej i dobitniej uświadamia mnie w tym stwierdzeniu. Przypadek rządzi człowiekiem, czy w takim razie... człowiek może zarządzać przypadkiem? Chociaż raz na jakiś czas. Chciałam być władcza do granic możliwości. Rozliczać się z każdego pensa losu. Zaglądać darowanemu koniu dogłębnie... w paszczę! Dziś przyjęłam dary losu takimi jakimi są - kilka razy wcześniej schylałam się po rozsypane darowizny i zbierałam do koszyka, nie rozliczając ze złych i dobrych momentów; narzekałam i trzaskałam z impetem drzwiami przed nosem losu. Dziś... czuję jak przepełnia mnie zaskoczenie, które bacznie stąpało po moich krokach.

Dwa dni temu miałam być w innym miejscu, z innymi ludźmi o innej porze. Miałam być inaczej ubrana, inaczej wymalowana - miałam być inna i miałam... rozliczać siebie za pomyłkę, bacznie stawiając jej czoła. Jeden element pociągnął za sobą lawinę skutków. Byłam z innymi ludźmi, w innym miejscu - dałam pokierować losowi wydarzeń i zatrząść moją hedonistyczną stabilizacją. Chciałam przyjemności - krótkoterminowych - tego wieczoru. Nie uciekłam przed rozliczeniem, chociaż początkowo biłam się w pierś, że tak to właśnie wygląda. Że odwracam twarz w zupełnie innym kierunku; kierunkiem tym nie było tchórzostwo tylko wybór własnego spokoju. Zamarznięta niczym bryła lodu powoli odkładałam na wieszak ubrania, szukając wzrokiem wolnego miejsca w Pięknym psie. Chciałam zamówić alkohol i usiąść, ciesząc się miejscem, w którym nikt poza mną samą i moją dwójką kompanów tego wieczoru... nie będzie mnie znał. Mogłabym udawać kogokolwiek. Być kimkolwiek - byle nie sobą. Ale to właśnie bycie sobą... zapewniło mi obrót spraw o 180stopni.

Swoboda zalała moje ciało. Nastała odwilż. I postępowała... no i go spotkałam. Wiem... obiecywałam, że kończę z branżą zwaną 'uniesienie'. Ale tym razem mnie poniosło. Zobaczyłam go i spodobał mi się... jego znajomy, nie on.

Kiedy następnego dnia późnym wieczorem spoglądałam na niego już innym wzrokiem, czułam jak urządzam spacer własnymi oczyma po jego roześmianej twarzy. To kwestia tego typu rzeczy, kiedy czujesz, że ciężar ubrań nasączonych wyrzutami własnej pamięci... opada na dno starego kufra, w którym chowasz zbyt grube swetry. Czułam się naga - przed nim i przed samą sobą. A dziś... czułam, że nie mam już nic do stracenia by rozebrać się jeszcze ckliwiej ze swojego pancerza.



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - bardziej naga być nie mogę.

środa, 22 stycznia 2014

Schadzki nocą. 

Zgiełku-brak. 




Schadzki nocą.

W półmroku istnień. 

Schadzki nocą.

Na zimnym katafalku rozmyślań. 

Te same... schadzki nocą. 

Różne. Inne. 


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - siedem minut w niebie. 

wtorek, 21 stycznia 2014

Zośka  przestaje przyrastać do Olafa. Wolnym krokiem zamysłu podąża parkietem samodzielności. Mniej rozmawiają, ale ciągle intensywnie. Kiedy już pada pierwsze słowo, kolejne i kolejne nie jest problemem. Deszcz przeradza się w śnieg. Słowo za słowem toczy w nich śnieżną kulę potrzeb. W wolnej chwili zastanawiam się: czy to jest pożądanie, czy nietuzinkowa potrzeba. Potrzeba czego? Na samym początku czułam jak Olaf uzależniony jest od jakiejkolwiek postaci jej obecności, mógłby to być cień desperacko łapany za kostki >>byleby był<<  później szachownica została jednym ruchem, zamaszystym ruchem ręki obrócona. Dokonała się mała rewolucja hierarchii potrzeb - Zośka uzależniła się od Olafa. Teraz każde z nich zaczęło żyć na własnej płaszczyźnie w wolnym układzie.

Wracali-bodajże- jak bumerang.

Obijając się o wszystkie meble jej mieszkania. Nigdy nie była w jego. Nigdy nie potrzebowała do jego mieszkania zaglądać. Zośka wiedziała, że jest numerem dwa - ale nigdy nie myślała o sobie w ten sposób; zawsze kategoryzowała konkret sytuacji w jakiej się znalazła, jako >>niezależna i władcza<<. Taka też była. Nie była oznakowana. Nie miała numeru... co nie zmieniało faktu, dość istotnego w tej układance, że numeru jeden - nie chciała znać więcej niż do tej pory. Podłość Zośki? Każdy kieruje swoim życiem jak chce, a oni tylko czasem kierowali nim tak, aby wylądować na wspólnej posadzce.

Zastanawiałam się wielokrotnie, czy Zośce jak za mgłą, jak za szybą, jak za dźwiękoszczelną ścianą... przeszło przez myśl, że numer jeden tam jest? Możliwe, że numer jeden bije rękoma i nogami w jej ignorancję aby dać znać - że jest i się nigdzie nie wybiera. Gorzej - Zośka wcale nie chciała nikomu zabierać przestrzeni, nie chciała nikogo zastępować, nie chciała też aby Olaf był podpisany jej inicjałem. Pytam: o co do jasnej cholery chodzi? Zośka milczy. Nie wiem, czy to kwestia nieudolności udzielenia odpowiedzi na to pytanie - arogancja - czy strach przed własną odpowiedzią. Co z Olafem? Z jego moralną anomalią... czy myślał o numerze jeden? Na pewno nie, kiedy przekraczał pierwsze stopnie ku mieszkania Zośki a przy każdym następnym był coraz bardziej jej.

Olaf i Zośka dawno się nie widzieli. Obydwoje wyczekiwali aż trajektoria ich losu znów się skrzyżują. Przeglądali kalendarze, planowali. Szukali obiektywizmu w swoim zachowaniu; nie znajdowali go. Nie znajdowali też czasu.

Przesuwali.

Przeciągali...


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - obietnica spotkania.
Krakowskie niebo przecieka. Chodniki toną w kałużach a ulice zalała... plaga parasoli. Cały dzień szumi mi w głowie deszczowa piosenka i tańce na tafli tych kałuż.Czuję jak nogą zahaczam o krańce samej siebie, ciągle sprawdzam na ile mogę sobie pozwolić i jak wygląda tendencja rozwoju moich własnych założeń. Dzisiaj po raz kolejny zasiedziana jestem pod kocem. Opatulam nim wszystko. Ciągle - szukam schronu. Nakładam na siebie różne rzeczy i sprawdzam w czym tak na prawdę jest mi do twarzy. Podobnie dzieje się z ludźmi. Ich megalomania galopuje niczym konie uwiązane do krakowskiej dorożki... ochlapała mnie brudna woda spod ich kopyt. Niczym para kaloszy...

Czasem mam ochotę tym parasolem wyrządzić kilka szkód, ale zbawienna okazuje się kropla deszczu na mym policzku. Oczywiście, że chciałabym aby ciepła dłoń, rozgrzana wspomnieniem otarła twarz. Ale uczę się - że chłód nie zawsze musi mieć śmiercionośne oblicze, i nie zawsze - musi mierzyć w samo sedno boleści człowieczych. Chociaż zazwyczaj tak jest; przeraźliwie ciepłolubni, szykujemy się na mrozy tysiąclecia a później... zima znów zaskakuje człowieka. Czy w tym roku spadnie śnieg? U mnie miesza się z deszczem, tam w środku jest chlapa. Czuję, że brudzę kolejną parę butów i umywam... od tego ręce. Jak jest na prawdę? Czy oszukujemy siebie aby przezwyciężyć przyzwyczajenie, i w końcu zaczynamy wierzyć wiarą mocy dziesięciu modeł - że znika stare a przychodzi zupełnie nowe? 

Pogoda zakrawa o melancholię. Pytam Majki, o której pogodzie mówi - pogodzie za oknem, czy pogodzie ducha? Sile się na śmiech i prawą dłonią zagarniam ją pod swój klosz dziecięcej naiwności. Majka nie protestuje. Gorzej w takich sytuacjach z Zośką, która szamocze się niczym ryba wyciągnięta z wody... traci powietrze, bo naiwność godzi w jej perspektywę silnej kobiety w płaszczu przeciwdeszczowym. Jak to jest? Że Zośka to suma składowa a jednak tak wielka kontra dla rozgrzanej Majki... Jestem pośrodku.

Andrzej w jednej z rozmów telefonicznych powiedział, że nie ma takiej sytuacji, w której człowiek nie mógłby użyć słowa, wykonać zdania z podmiotem i orzeczeniem. Chyba... że nie chce tego robić. Dlatego było milczenie. Milczenie zamówione. Milczenie pełne chęci do ciszy. >>i ja<< codziennie wskazująca Majce dowody na cudze nieistnienie.


Wizja tego, jak wiele mam do zrobienia - przeraża.
Ta sesja pierwsza od kilku lat... idzie niczym krew z nosa.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - kropla w morzu potrzeb.


Chodź przytulę twe kałuże.

niedziela, 19 stycznia 2014



Wszystko z Olafem znowu nabrało rozpędu.

Wróciliśmy na tor, od którego ostatnio znacznie odbiegliśmy. Myślałam, że wracam do jakiejś normalności, ale przy Olafie normalność nabiera nowego wymiaru - de facto - nigdy nie będzie normalna. Te wszystkie zawirowania... niczym liście unoszone przez zamaszyste wiraże wiatru. Olafa zabolało, że Zośka pokazała mu, gdzie jest jego miejsce. Sprowadziła do parteru i przygniotła wagą własnego słownictwa. Wyczuwałam jak był na nią wściekły i modliłam się, żeby ich spojrzenia jeszcze przez chwilę nie musiały się spotkać. Byłoby to nie lada wyzwanie w zatłoczonym klubie. Któreś z nich w końcu zmuszone by było do opuszczenia pokładu, albo... opuścili by go razem, jak mieli w nawyku.

- tak było jeszcze kilka dni w tył.

- dziś?

Dziś: z Olafem jest jak na łajbie puszczonej w morze pełne zawirowań. Zaczynam mieć powoli chorobę morską. Chyba puszczę... egzystencjalnego pawia. Ktoś powiedział: wystaw rękę za okno i módl się o deszcz; aż w końcu spadnie - manna z niebios przepełnionych ironią. W ostatnich tygodniach wszyscy strasznie się pozmienialiśmy; może nie tyle co 'pozmienialiśmy' charakterologicznie... ale żadne z nas nie lokowało w modlitwach ulewy zmian, jedyne o co prosiliśmy to o deszcz, myślę, że lekka mżawka byłaby i zgodna z tą wiarą. Przede wszystkim - manna nie spada głupiemu pod nogi, chociaż głupi ma -owszem- więcej szczęścia niż mądry upatrujący go za każdym drogowskazem na swej drodze... mimo wszystko - ironia niebios leciała niczym żar. Co parzyło bardziej? Zmiana sama w sobie, czy zauważenie jej w innych? Mieliśmy coraz mniej czasu dla siebie... wszyscy. Tak bardzo nastawieni na ruszenie z tabulą rasą od nowego roku, wystartowaliśmy jednak dopiero po którymś stycznia w kalendarzu. Nie chcę myśleć, ile Majka nadłożyła drogi przez te tygodnie. Wielokrotnie wracała do dnia obiecanej zmiany i łapała za smartphona w celu uzyskania (...) bliżej nieokreślonej wiedzy. Tak na prawdę miałam perspektywę skiałczącej Majki o SMS. Zamieniłabym to raczej na 'S.O.S." ale co ja tam wiem, o skomplikowanej strukturze emocji wychodzącej spod dotknięcia Majkowej dłoni... chciała tą dłonią dalej mierzwić pewne blond włosy, dzięki Bogu - ja i Zośka miałyśmy czujne oko na jej zawirowania. Ale czasem, kiedy zostawałyśmy wciągnięte w wir własnych spraw, brała telefon w dłoń i wybiegała w ścieżkę stu sześćdziesięciu znaków o nocnych adoracjach ku tęsknocie.

Majka była toporna na lód empatii. Nie widziała, że jest na jego wierzchołku zaczepiona o skrawek jeszcze letniej sukienki. Halo. Halo. Czas zmienić odzianie wierzchnie i przygotować się na mrozy... Mrozy nadeszły już dawno, ale Majka jak to Majka brodziła po kolana w fantazjach o powrotach zza siedmiomilowych królestw. Niestety Zośka... sukcesywnie spalał jej mosty. Robiłyśmy to dla naszego dobra. Dobro... pojęcie dobra kołatało w mojej podświadomości - jeśli czynisz dobro, dobrem zostaniesz obdarowana. KARMO BĄDŹ ŁASKAWA!

Ostatnio zastanowieniu poddaje teorię - w co tak na prawdę wierzę?

Ku własnemu zdziwieniu, powoli w siebie :)


niedziela, 12 stycznia 2014



Kilka wieczorów wstecz poznałam Grześka. Barman w jednym z krakowskich klubów. Faktem jest, że kilka wieczorów wstecz spoglądałam na niego kilkanaście razy, ale bez szczególnego zamiłowania do tego spojrzenia. Dopiero moment kiedy wisiałam przy barze czekając aż przyjdzie moja kolej można uznać za mały przełom w wymianie spojrzeń na drodze do wymiany krótkich poglądów. Grzesiek sprawiał miłe wrażenie i... uroczo się uśmiechał. To by było na tyle, gdyby nie dał Ance numeru telefonu zapisanego na kartce a ona z kolei nie dałaby go mnie... szkopuł tkwi w tym, że późną porą pomyliłam ostatnią cyfrę i... kilka wieczorów wstecz pisałam, owszem ale ze zdecydowanie obcym człowiekiem - jeszcze bardziej obcym niż barman podający mi papierosy. Suma summarum gdyby nie mój brat, wyrzuciłabym wymiętą karteczkę do kosza i nigdy nie dowiedziała się... co ma Grzesiek do zaoferowania. A otóż miał - śniadanie o szóstej rano.

Śniadanie przeminęło w miłym odliczaniu od ciastka do ciastka i ciągłej towarzyszącej nam atmosferze zaspania. Grzesiek byłby poukładany, gdyby nie fakt, że wczoraj wieczorem ostentacyjnie zamanifestował swoje niezadowolenie za barem... kiedy nie okazałam się jedną z tych dziewczyn wiszących u skraju lady i wzdychających, czyhając na dostąpienie łaski barmana. Bo przecież mogłam się przywitać - napisał takim kaprysem, że prawie słyszałam jak tupie nogami w takt pędzącego komunikatu! Od słowa do słowa...

Nauczyłam się milczeć. Ostatnio nauczyłam się mniej zabiegać o każdego człowieka, owszem - gryzie mnie cisza skupiona w ciszy, ale nie popadam już w jawną histerię. Im mocniej... jestem harda tym bardziej skupiam na sobie uwagę i przyciągam, drugiego człowieka. Z każdą odmową.... lgną jak ćma do światła. To sprawia, że zastanawiam się jaka jest powierzchnia centymetra kwadratowego logiki w ćmy mózgu. Wczoraj ciągle padało to toporne pytanie, z którego aż wylewa się niezręczność od obcych ludzi: dlaczego jesteś singlem? Bo jestem. Bo będąc w związku i tak chcesz poznawać drugiego człowieka, nie koniecznie tego z którym jesteś a ja - ja nie chce być substytutem poznania. Ani... substytutu szukać.

Im bardziej mówię, że nie chcę tym więcej ludzi oferuje mi to poznanie.

- więc kiedy wracałam wczoraj do domu sama, byłam wdzięczna, że nie dzielę się łóżkiem z nikim poza sobą. Majka miała lekki chód. A Zośka dawno już spała. Więc szłam z Majką, równie lekko co ona stawiając kroki i zastanawiałyśmy się co może przynieść przyszłość... dominantą moją i Majki jest fakt, ciągłego zastanowienia. Gdybym wskoczyła w ich morze, mogłyby mnie pożreć niczym żarłacz biały. Rozszarpać na kawałki, albo sama... mogłabym się rozbić o ich klif. Ale ciągle pływałam i już rzadziej była to tratwa a na pewno tonąc... brzytwy się nie chwytałam. Nie na ten moment. W tej chwili - dryfowałam... lekko poganiana przez fale. 


Wczoraj odezwał się Olaf. Winszuję małe zwycięstwo - wygrałam.

Wszyscy też pytają co z Piotrem? Piotr przestał istnieć w obrębie mojego punktu odniesienia. Z dniem wczorajszym; chociaż wczoraj jeszcze chciałam zadzwonić i go usłyszeć, to fakt, że tego nie zrobiłam odnotowuje dzisiaj w kalendarzu.



* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - pęd i logika.
Ciągle coś tracimy, porzucamy, jesteśmy porzucani; zdolność do zmiany staje się cnotą, wierność sobie – niebezpiecznym anachronizmem. Kultura trenuje nas w umieraniu, w śmierci na niby, w odchodzeniu bez bólu i bez konsekwencji. Oswajamy się z niepewnością, przypadkowością własnego życia, z ambiwalencją wszelkich wartości. Wolność bez autonomii; wolność w generatorze liczb losowych; w ruchach Browna, w tłoku, w anonimowości; w podglądaniu życia, w kupowaniu na kredyt; wolność jako otwartość na los. Bardzo jesteśmy w tej nowej wolności delikatni, nadwrażliwi, podatni na zranienia. Pewnie dlatego tak intensywnie ćwiczymy obojętność... 


Później opowiem. Opowiem co było wczoraj.

sobota, 11 stycznia 2014

zostań kiedyś na noc
bądź powodem niewyspania

scałuję z ciebie smutek
wgryzę najdelikatniej miłość 

na dobry sen
wymruczę ci tęsknotę

(wróć)



- na wieczór.

piątek, 10 stycznia 2014

Jedenasty stycznia. Obrałam ten dzień, za dzień przełomu. Dzień zmian. I rzeczywiście od kilku dni - dzieje się. Pierwszy raz od dłuższej chwili zaczęłam myśleć o sobie jako pierwszorzędnej sile sprawczej, bo to ja mogę sprawić, że wszystko pójdzie w jakimś kierunku. I sprawiam... odsiewam tak zwane: ziarno od plewu; rzeczywiście to robię w makulaturze relacji. Czuję się jak podczas wykonywania swoistego rachunku sumienia, chociaż tak dawno go nie robiłam. Moja głowa rozpisała relacje na elementy pierwsze. Zostawiła też coś po przecinku... Majka i Zośka siedziały bacznie przyglądając się moim kalkulacją i z niedowierzaniem milczały. Czemu nie dowierzały? Podobnie jak ja, nie myślały, że się w końcu za to zabiorę.


Zaczęłam od obcięcia włosów. Jestem lżejsza o piętnaście centymetrów, chociaż dalej są one piekielnie długie. Mimo to - dostrzegam różnicę, miałam w zamyśle krótki romans z innym kolorem, ale tak bardzo kochałam siebie naturalną, że chwilowe kaprysy sprzątnęłam pod wycieraczkę. Mogłam być szalona -owszem- ale mogłam być też szalona na milion innych sposobów. Miałam takowy zamiar... szaleństwem zmyć luksus rozczarowania. Czy szaleństwo można nazwać szaleństwem jeśli jest wyważone w zamyśle i swoim rozmachu? M o ż n a.  Nie ukrywam, że z lekkim poddenerwowaniem wyczekiwałam tego dnia, miał to być dzień sądu, chociaż wyrok już dawno poznałam. Dałam Piotrowi czas do namysłu i podjęcia działania, jak widać... był równie zwiotczały jak co niektóry penis. Mały, śmieszny siusiak. Męski kodeks powinien wymagać odwagi i siły charakteru aby przyjść, pojawić się pod drzwiami kobiety, którą chwilę temu się penetrowało... i wytłumaczyć. Dać jej szczerą rozmowę, a nie - szczeniacki kontuar. Czy można męskiego kodeksu wymagać od chłopca? Z dniem jedenastego stycznia miałam zamiar wytańczyć resztki Piotra, wypocić jego obecność do cła. Otoczenie coraz częściej stawiało mi za dowód obraz innych, że nie tak - powinien wyglądać start do czegoś wielkiego; nie powinien pachnieć ten start ciągłym, ociężałym lekceważeniem.

To była chwila na - dość.

Chwila na wyznaczenie granicy dla poszanowania własnej suwerenności.


Ziarno od plewu, ziarno od plewu... ziarno od plewu! 


Muszę się do czegoś przyznać. Sama przed sobą chyba najbardziej. Pierwszy raz w życiu zaczynam doświadczać tak rozległego uczucia troski. Zalewa mnie troska niczym krew jasna-nagła... kiedy jestem obok Marcina. Dzisiaj w drodze do Krakowa dużo milczałam. Miałam kompletny letarg w głowie i niemoc w zebraniu myśli, składnia wałęsała mi się między nogami - nie mówię tutaj o okolicach ud, raczej kostek... czekałam aż zaliczę spektakularną wywrotkę. Czułam się z tym źle? Milczałam i myślałam. Że coraz częściej jestem jego plecami, miękkim lądowaniem, głupią... poduszką powietrzną z wbudowaną troską. Troska mnie kołysze do snu. Tak.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - radykał.

czwartek, 9 stycznia 2014

Moja głowa krzyczy: DEFICYT!

Dlaczego człowiek najszybciej i najłatwiej przyswaja fakty i przyzwyczajenia... najbardziej abstrakcyjne i odstające od normy społecznie przyjętej za ów normę? Nie mówię już tu tylko o okresie w jakim się właśnie znajdujemy (studencka sesja tyka; tik tak) powiązanym jak widać ściśle ze słowem na P - przyswajaniem, ogromu wiedzy, zamieniając ją w wiedzę pigułkową. Zauważyłam, że w relacjach na płaszczyźnie ja-ziemia, też najszybciej te rzeczy stają się dla nas celem osiągnięć.

Spytałam o to Ankę. Leżąc na drugim łóżku stwierdza: najgłupsze najbardziej pożądanym  - miała rację, to co zdawało się być dla nas irracjonalne w domyśle, szybko było wdrażane w szyk życia. Jak? Ludzka mentalność. Mentalność ludzka -ta sama- dostrzega zmiany bardzo szybko, kiedy widzi opad stosunków międzyludzkich. Między mną a Olafem zaczynało być krucho. Po ostatnim spotkaniu już tak było, ale nie raz mieliśmy słabsze na duchu dni... kiedy jedyne na co mogłam się wysilić to zawinięcie w koc i oddelegowanie go do kobiety, z którą mieszkał. Obiecywałam sobie ostatnio, że z tym skończę - może to właśnie ten moment, kiedy nagromadzenie niewdzięcznych słów wprawia mnie w stan sceptyzmu, kiedy widzę jego kolejne adnotację z Facebook'a. Pamiętam kiedy ogrom czasu wstecz patrzyłam na nich jak na szczęśliwy związek, ale perspektywa patrzenia zmienia się wraz z nową informacją i kolejnym rokiem w dowodzie - dziś - patrzę na nich jako na związek interesu i czegoś bliżej nieokreślonego; właśnie tu. Tu pojawia się moje zastanowienie jak to trzyma się szablonu postępu i ile... Olaf napakował w niego kłamstwa.

Jak było z Olafem? Lubiłam go i ceniłam go. Ale im więcej wspólnych wyjść (a jednak osobnych) tym mocniej moje spostrzeżenia pozostawiały niesmak z każdym kolejnym pocałunkiem. Wczoraj wycedził mi, że ostatnio bywam męcząca i stawiam coraz to większe wymagania - nie mogłam stawiać wymagań, bo nie należał do mnie, moja perspektywa patrzenia na to wszystko znacznie się poszerzyła od wczoraj. Śmiem twierdzić, że zmądrzałam co do Olafa - rzuciłam kamieniem w czystą taflę wody tylko po to aby na dobre ją zmącić - napisałam elaborat dotykający najczulszych aspektów jego osobowości; zarzuciłam zapyziałość i niekonsekwencje, arogancje w tembrze głosu... Rzucaliśmy w siebie surowym mięsem? Olaf na pewno to wczoraj robił. Wylał na mnie wiadro pomyjów i czekał aż ja wyleję na niego kontener tego samego gówna - nie doczekał się. Obrałam taktykę pokory i nonszalancji. Powiedziałam co miałam od dawna do powiedzenia i urwałam ciąg przyczynowo-skutkowy.

Chciałam kilka wpisów niżej starzeć się w towarzystwie Olafa, nie jako prosta wykładnia tego równania, ale jego pochodna. Chciałam być jakimś składnikiem i dalej... oczywiście dalej uważam go za niesamowitego człowieka, ale siejącego destrukcję w zależności jak wiatr mu zawieje.

Chyba wiał porządnie.

Kazał przemyśleć swoje słowa, ale ja dałam mu plik swoich własnych, które - jak zawsze - wziął na przeczekanie. Przejmowałam się Olafem? Śniłam dzisiaj o nim. Zmęczył mnie niemiłosiernie ten sen... Przejmowałam się Olafem bo ceniłam jego towarzystwo chociaż na pozór widniało jako (??) ... Tylko nauczyłam się jednego: tak jak Piotra mogłam coraz bardziej odsuwać na boczny tor, tak samo mogłam zrobić z Olafem tyle że Olaf był moją wykładnią skomplikowanej przyjaźni a nie... obiektem westchnień jak nieraz nieskromnie śmiał twierdzić.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - na przeczekanie. 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Był Olaf. Zauważyłam, że przestałam sobie pozwalać na emocje w jego otoczeniu. Popuszczenie tych lejców, kończyło się moim własnym, tłumionym szlochem. Dzisiaj je puściłam wolno... Zapytałam o wszystko, czego do tej pory nie chciałam słyszeć dbając o własną strefę komfortu i powiem tak: nasłuchałam się. Aż nadto. Leżeliśmy obok siebie na twardej posadce mojego pokoju i trzymając się za ręce niczym dzieci w klasie podstawowej, cieszyliśmy się tą chwilą. Radość jednak niepostrzeżenie mi umknęła. Kiedy zaczęłam się dociekliwie wsłuchiwać w jego słowa. Chociaż... czego mogłam się spodziewać, po dorosłym mężczyźnie z bagażem doświadczeń i kobietą wpisaną w rejestr jego ostatnich dwóch lat? Dużo mi nie pasowało. Często chciałam wypchać go za drzwi i wrócić do pierwotnej formy naszej relacji, zanim... zaczęło robić się zbyt gęsto. Zagęszczenie tej herbaty - to nasza wspólna specjalność. Chyba, beztroskie życie było zbyt beztroskim i dodaliśmy dwa do dwóch, tworząc potężną matematyczną zagadkę, której rozwiązaniem nijak... było cztery.



Lubiłam komplikacje. Ceniłam życie niezbyt proste, niezbyt banalne. A teraz? Chwilami tęskniłam za zbanalizowaniem i zmacerowaniem relacji interpersonalnych. Olaf powiedział coś, po czym zagotowała a dokładnie... zawrzała we mnie krew, do tego stopnia -komicznie jak komicznie- weszłam samodzielnie na stół aby sprawdzić przepaloną żarówkę w kuchni. Kompletnie, nie miałam ochoty aby jego męskie ego mogło zająć się ta błahą sprawą, mimo iż byłam zbyt małą jednostką żeńską aby żarówkę sprawdzić z perspektywy drewnianego krzesła. Kiedy tak stałam i wykręcałam to badziewie, miałam ochotę wykrzyczeć wszystko co zalegiwało na mojej ociężałej ostatnio wątrobie, ale z drugiej strony... ceniłam jego pokorę przy mojej wredności organizmu. Nie doceniłam jednak siebie. Kiedy przestałam się zabawiać w elektryka a Olaf, mocno wstrząsnął moim ciałem i zmieszał jednocześnie to czego mieszać być nie powinien. Wybuchłam. Eksplozja nie wiem, czy przyszła niespodziewanie bo byłam na nią gotowa. Otworzyłam drzwi do domu i kazałam mu zbierać manatki i dosłownie... wypierdalać!

Ulżyło mi.

Na tyle, że szybko zmieniłam ubranie na zestaw do biegania i poszłam 'jak długa'...

Dawno tyle nie biegłam.

Wróciłam do domu, odczytałam wszystkie zalegające komunikaty Olafa. I zmiękłam w złości. Odpisałam. Ale teraz siedząc rozdarta między kuchnią pełną znajomych a zaciemnionym pokojem-własnym, myślę... kiedy w tej całej sztafecie życia tak bardzo się zagalopowałam. Bo przecież (tak dziś powiedział mój starszy brat) na najlepsze... czasem czekamy dłużej niż chcemy czekać. To był mój problem. Mój. Tylko i wyłącznie mój. Nie umiałam oddawać spraw w ręce czasu - chciałam wszystko na już nie na zaraz. Karol zostawił we mnie dziurę. Ta dziura sprawiała, że czas to była tylko kropla w morzu moich własnych potrzeb, za które nijak... nie wiedziałam jak się zabrać. Nie raz i nie dwa - zakasałam rękawy ku tym porządkom i ? I jak widać. Dalej mam burdel wokół własnego łóżka.

Płakałam. Ale nie... za Olafem, czy Karolem. Trochę myślę, że za Piotrem. Ale najbardziej jednak - za sobą. Za tą sobą, która potrafiła 'obejść się bez portek'. Czego tak bardzo chciałam? Stabilności. Ale nie wiedziałam jeszcze tego dzisiaj, dnia siódmego stycznia - że stabilność można osiągnąć w pojedynkę. Dnia siódmego stycznia, wydaje mi się (to jeszcze trochę) mało realne i mierzone na wyrost.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - posucha.
Pierwsza impreza podczas której nie myślałam o Piotrze. Ani sekundy. Według jego 'widzi mi się' miałam czekać na to co przyniesie nam przyszłość, problem polegał na tym, że jedyne czego nauczyła mnie przeszłość to ... nie zawierzać w sprawczą moc pół-słówka 'kiedyś'. Kazałam mu dwa dni temu podjąć decyzję, obawiam się, że ona została podjęta wraz ze znakiem markowym przyszłości - nie będzie, żadnego 'kiedyś'. Im szybciej zdam sobie z tego sprawę, tym zdrowszy będzie mój pogląd na realia szóstego stycznia.

Wstałam. Wczoraj był dobry wieczór, który porządnie pokiereszował moje studenckie fundusze. Przy dobrych wieczorach pieniądze stają się kwestią płynną, dosłownie płynną. Więc siedziałam. Dużo się śmiałam i co chwile obserwowałam Olafa. Funkcjonował w dwóch przestrzeniach, chociaż miałam wrażenie, że żyć miał więcej niż przeciętny dachowiec. Jak się w tym odnajdował i nas nie mylił? Nigdy się chyba tego nie dowiem, co gorsza... mój kręgosłup moralny nie chciał tego wiedzieć, lepiej spał z okrojoną świadomością. Pytałam o to, o co miałam ochotę zapytać ale zawsze - pilnowałam aby zostało mi odpowiedziane w wyczerpujący sposób. Wczoraj nie pytałam o nic. Patrzyłam. I za każdym razem czułam się dobrze jak podchodził bądź karcącym wzrokiem wymierzał dorosłe spojrzenia w kierunku moich "papierosianych ciągutek" po alkoholu. Potrafił mnie obudzić o szóstej rano dzwoniąc, czy na pewno nie mam ochoty na paczkę żelek, doskonale wiedząc, że mój głos na linii telefonicznej będzie chciał mu wymierzyć cios i zrobi to... śmiechem.

Ktoś zapytał, czemu nigdy nie pomyślałam o byciu z Olafem. Niewątpliwie miało to kilka przeszkód na drodze, ale najbardziej znaczącym argumentem było to, iż wygoda jaka szła za taką realizacją naszej znajomości - odpowiadała nam obojgu. Zawsze mogłam to przerwać. Ja mogłam. On nie miał tego prawa, oddał je w moje ręce. Więc... zawsze mogłam to przerwać, jeżeli stwierdziłabym, że chcę komuś pościelić obok mnie. Tak było z Piotrem. Olaf go nie tolerował. Od samego początku ganił i odradzał... pytał czy na pewno jestem szczęśliwa i pewna swojego małego założenia. Na początku myślałam, że to zazdrość ale przecież zazdrości wyzbyliśmy się dawno temu więc był to - niepokój.


Miał rację. Olaf nieomylny.

Więc: 'kiedyś'.


Jeszcze mnie drażniło. Skwierczało niczym masło rzucone na patelnię. Uwierało jak źle dobrana bielizna. Ale zauważałam, że coraz bardziej chcę ruszyć z miejsca. To był dobry znak do tak zwanego progresu. Nie potrafił odpowiedzieć na żadną z moich wiadomości, a ja czułam... że za niedługo nie będę potrafiła odpowiedzieć mu - nic.





* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - znowu mamy słońce!

sobota, 4 stycznia 2014

Coraz więcej zaczyna się zmieniać.

Moje relacje z ludźmi zaczęły przybierać zmian, ktoś się oddalił aby ktoś inny mógł się przybliżyć.


Wyglądając za okno, codziennie zawieszałam wzrok na Wawelu. Codziennie też widziałam miejsce, którędy chodziliśmy całe wakacje z Karolem. Moje nowe mieszkanie było tak bardzo blisko naszego starego... nie tęskniłam już za Karolem, czasem mi go brakowało w swoich przyzwyczajeniach. Kiedy ostatnim razem Olaf dał mu w twarz za kolejną wiązankę w moim kierunku, poczułam - ulgę. I chociaż chciałam, żeby nasze stosunki chłodne i osłabione były bez konfliktu chodzenia jedną ulicą, to nie było to możliwe po wszystkich powziętych krokach. Kiedy Olaf opowiedział mi o całej sytuacji, zaczęłam intensywnie myśleć, żeby pojawić się pod drzwiami Karola i prosić go, aby dał mi wytchnienia. Nie zrobiłam tego. Wzięłam tą patową sytuację na czas - kiedyś w końcu musiał zapomnieć, że rok spędził pośród moich historii... a przecież zapomniał, tylko została mu zadra. Mniejszej wielkości niż moja, ale zawsze jakaś; chociażby najmniejsza z drzazg, to zawsze będzie wyczuwalna palcem pod skórą. Nie byłam jego słabym punktem, byłam strudzonym sumieniem, z którym musiał nauczyć się żyć.

Karol przeminął a mimo to, gdzieś tam "szwendał" się tymi samymi miejscami co ja - los chciał abyśmy się nie spotykali a ja losu byłam dozgonnie wdzięczna. Często zadawałam sobie pytanie, czy jestem gotowa przemknąć obok niego skrajem ulicy i za każdym razem nie byłam gotowa aby na nie odpowiedzieć; z jednej strony chciałam tego doświadczyć, przekonać się na własnej skórze czy w końcu ochłonęłam definitywnie a z drugiej... bałam się okoliczności tego spotkania, że wybudzą mnie z teraźniejszości na rzecz przeszłości. Teraz zadawałam sobie nowe pytanie: czy chciałabym spotkać Piotra? Czy rzeczywiście wyczekiwałam jego kroków po schodach starej kamienicy...

Myślicie, że czekam? Chyba tak.

Obudziłam się przy Marcinie. To nie była jedna z tych niezręcznych pobudek, które zdarzą ci się po za dużej ilości wina.To była jedna z tych pobudek, po dobrze spędzonym wieczorze w akompaniamencie śmiechu i wspólnego śpiewania w aucie. Obudziłam się wcześniej niż on i patrząc na niego z rozczuleniem pomyślałam, że - cholernie dobrze się stało iż jest. Dobrze, że dziś mnie zebrał w całość... kiedy nadchodziła fala 'rozklejenia'.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - Marcin przyjaciel na medal.

czwartek, 2 stycznia 2014

Nadciągnęła nawałnica pracy. Najkorzystniejsza możliwość w sytuacji przesytu własną myślą. Zazwyczaj to pomaga zapchać głowę bieżącą sprawą, obowiązkiem do realizacji... tylko ostatnio 'zazwyczaj' trochę mniej skutkowało. Irytuje mnie to. Miesza się we mnie taka wściekłość z lekką bezsilnością, bo doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że bezsilna to ostatnia cecha jaką mogę samej sobie przypisać. Wszystko leży w moim geście i chęci ruszenia do przodu. Pewnie mogłabym to zrobić, gdybym wyłączyła w sobie to i owo, ale jak na razie - wszystko chodziło na największych obrotach: mózg, serce, sumienie... zaczynała mnie boleć głowa od sprężenia zwrotnego.

Czy się o to prosiłam? Nie wiem. Chciałam od losu czegoś, na pewno chciałam, ale chyba z losem nie do końca się zrozumieliśmy w kwestii - intencji. Jedenastego wszystko się zmieni, coś na pewno się zmieni - pójdę w prawo bądź lewo, ale nie zostanę w miejscu. Jedenastego czeka nas trzy rozmowa i czas. Nie wiem, czy Piotr zdaje sobie sprawę, że wczoraj kompletnie nie było mi do śmiechu a żart słowny raczej nie trzymał się rąbka mojej przykrótkiej spódnicy. Kompletnie nie. Kiedy mówiłam, że nie zaczekam ani minuty dłużej - mówiłam to z przekonaniem w głosie. Drżały mi struny głosowe, ale byłam przekonana co do słuszności tych słów.

Jedenastego pójdę w prawo albo lewo i żadna siła nie pociągnie mnie "kiedyś" by wrócić w to samo miejsce, do tego samego człowieka. Już nie.




* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - włączyłam odliczanie do końca.

środa, 1 stycznia 2014

Pisanie stało się substytutem oddychania. Piszę bo chcę i piszę bo mogę. Bardziej znośnie przyjmuje rzeczywistość, jeżeli kawałek z niej ugryzę przez klawiaturę. (...) Rzeczywistość wtedy staje się dla mnie bardziej wyrozumiała a i ja... bardziej zaczynam ją rozumieć. Wzajemne porozumienie, tak bym to na chwile obecną nazwała. Nie możemy sobie nie wchodzić w drogę z racji, że ja w tej rzeczywistości żyję - ale powoli... staram się sobie nie zawadzać. Nie wiem z jakim skutkiem mi to idzie, bo dopiero zaczynam ów wędrówkę.

Rozmawiałam z Piotrem, chociaż rozmową nazwać tego nie mogę. Wymieniliśmy kilka ale nie więcej niż parę SMS-ów. Olaf dzisiaj stwierdził, że SMS i Facebook są zgubą naszego społeczeństwa, wiele przez to tracimy - miał niewątpliwą rację. Ale wstępnie naszkicowaliśmy zarys rozmowy. Majka wybudzona została z letargu. Czytała kilkakrotnie wiadomości, aby zrozumieć co powinno do niej dotrzeć - sens czy ponad-sens... Piotr każe jej na siebie czekać. Nie mówi ile. Ale na pewno termin 'kiedyś' oznacza czekanie. Żadna z nas nie chlubiła się cierpliwością w czekaniu, chociaż - zdarzało nam się czekać, jeśli coś uważałyśmy za warte poświęconego czasu. Ale tu?

Majka wyrwała mi telefon z dłoni i wystukała szybko krótki tekst:

Nie chce kiedyś i ja nie czekam na kiedyś dla mnie jest tu i teraz, ewentualnie zaraz, ale nie kiedyś... 

A następnie:

Gdyby Ci na mnie zależało, nie kazałbyś mi czekać, bo bałbyś się tego co czas może mi przynieść a co Tobie tym może zabrać. Dobranoc. 

Majka miała bystre oko do szacowania znajomości tyle, że to bystre oko było przesłonięte zawsze i wiecznie emocją - ale potrafiła... pięknie pisać. Istotą słowa trafiać w sam środek problemu. Teraz też trafiła. Przyszedł dziś Olaf. Specjalnie dla rozmowy z nim przejechałam dziewięćdziesiąt kilometrów autostradą do Krakowa. Jeszcze nigdy tak nie wyczekiwałam rozmowy z nim... słowa ze mnie ciskały gromem w Olafa niczym rozwarte drzewo na środku polany, obrywało mu się - ale on to lubił. Być tarczą na moje słowo. Więc teraz siedzi... na fotelu, na przeciw mnie i bacznie obserwuje jak długimi, smukłymi palcami stukam w klawiaturę cedząc kolejne zdanie. W międzyczasie kolejne zdanie szykując dla niego. Olaf cenił mnie bez barier, mnie bez zahamowań w wypowiedzi a ja ceniłam w nim to... że mogłam nie kontrolować tego jak bardzo jestem wściekła na aktualny status rzeczy.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - rozbrojony zegarek.
Nowy rok zaczął się z hukiem.

Miał się zacząć z hukiem, ale nie takim - zrobiło się zbyt głośno. Za wiele ludzi czegoś ode mnie chciało, bardzo dużo żądać zaczęło Majki. Zauważyłam, że od czasu do czasu jedna przechwytywała cechy drugiej... Majka dzisiaj miała wszystko w poważaniu. Leżała na kanapie obok mnie z rękoma założonymi na twarz i odmawiała współpracy. Zarzekała się na wszystkie świętości, że nie chce wiedzieć. Ale wszystkie trzy chciałyśmy wiedzieć - co z wczorajszych słów było prawdą.

Mam takie dziwne uczucie w dole żołądka - nie, nie jest to nadchodzący kac... - że chciałabym aby słowa okazały się prawdą, w innym przypadku już nigdy nie spojrzę na Piotra tak samo jak na początku, ani nawet tak jak w połowie drogi.


* * *
Pamiętniki człowieczeństwa - dziękuję po stokroć za wczoraj.